czwartek, 31 maja 2012

Rozdział 30


Słońce wlewające się przez okno mojej sypialni, świeciło mi w oczy. Przymrużyłam powieki i spojrzałam na mały zegarek znajdujący się na szafce przy łóżku. Dochodziła dziesiąta.
 Westchnęłam.
 No tak. Nie ma tak dobrze, trzeba pomału wstawać.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że Niall obejmuje mnie w tali. Uśmiechnęłam się do siebie na wspomnienie wczorajszej nocy. Jednym słowem było wspaniale.
 Spróbowałam wyswobodzić się z jego uścisku, jednak nic z tego.
 Delikatnie chwyciłam jego dłoń, chcąc ją „przełożyć” w inne miejsce, co zakończyło się powodzeniem. Już chciałam wstać, kiedy poczułam, jak blondyn ciągnie mnie do siebie, co sprawiło, że znowu leżałam na wyrku wpatrując się w jego oczy, które kochałam w nim najbardziej.
  -Chcę iść do łazienki. – mruknęłam, ale chłopak i tak mnie nie puścił. – Niall…
  -Kocham cię. – szepnął i pocałował namiętnie w usta.
  -Ja ciebie też. – nie pozostałam mu dłużna. – Ale to i tak nie zmienia faktu, że muszę iść do łazienki. – westchnęłam, czym wywołałam śmiech Irlandczyka.
  -No dobrze, idź. Ale zaraz do mnie wróć. – zastrzegł.
  -Obiecuję.
Wstałam, wzięłam swoje rzeczy i ruszyłam do toalety. Wzięłam szybki prysznic, po czym wysuszyłam włosy. Następnie zrobiłam delikatny makijaż i ubrałam w ubrania, które zabrałam ze sobą. Już po chwili gotowa, wyszłam z łazienki.
  -Ślicznie wyglądasz. – powiedział blondyn.
Spuściłam wzrok.
  -Dzięki. – delikatnie się uśmiechnęłam. – A ty co? Nie zamierzasz wstać? – zapytałam.
  -Jak na razie moje łóżko jest za wygodnie. – westchnął, a ja przewróciłam teatralnie oczami.
  -Dobra, w takim razie ja idę zadzwonić do mamy, żeby jej powiedzieć, że wcześniej wróciliśmy, a jak wrócę, masz już być na nogach. – zastrzegłam
Chłopak spiorunował mnie wzrokiem.
Posłałam mu całuska w powietrzu i wyszłam. Od razu skierowałam się do kuchni. Byłam tak głodna, że postanowiłam streścić się do minimum. Wyjęłam telefon z kieszeni, wybrałam numer rodzicielki i nadusiłam zieloną słuchawkę. Kobieta odebrała już po dwóch sygnałach.
  -Halo?
  -Cześć mamo… wiesz tak się złożyło, że jestem już w domu
  -Ale…?
  -Wytłumaczę ci jak wrócisz. – obiecałam.
  -To ja zaraz będę. – powiedziała bardzo szybko.
  -Mamo, wyluzuj. Nie rezygnuj ze swoich planów tylko dlatego, że moje się schrzaniły. – mruknęłam. Tak na serio prawda była inna. Po prostu nie chciałam, żeby rodzicielka zorientowała się, że mój chłopak był tu całą noc. Mogłaby nie oszczędzić dociekliwych pytań.
  -Jesteś pewna? – zapytała tylko.
  -Jasne. – odparłam. – Dobra, wiesz, ja muszę kończyć. Właśnie robię śniadanie.
  -Dobrze, to do zobaczenia.
  -Okey, pa. – rozłączyłam się.
Sekundę później zabrałam się już za przygotowywanie posiłku. Dziś postanowiłam postawić na naleśniki. Nie było z nimi zbyt wiele roboty, a były smaczne.
 Gdy robiłam już ciasto, usłyszałam, jak Niall schodzi głośno po schodach.
Już po chwili pojawił się w kuchni.
  -Co, łóżko już cię nie kocha? – zapytałam z uśmiechem.
  -Słyszałem, jak mówisz, że właśnie robisz śniadanie. – wyszczerzył zęby. – Oooo, naleśniki! Wiesz jak cię kocham!
  -Wiem, wiem – powiedziałam.
Już po chwili posiłek był gotowy. Zjedliśmy swoje porcje i z pełnymi brzuchami ruszyliśmy do salonu.
  -To jakie plany na dzisiaj? – zapytał.
Wzruszyłam ramionami.
  -Może po prostu posiedzimy nic nie robiąc? – zaproponowałam.
Chłopak chyba przystał na moją propozycję, bo objął mnie ramieniem.
 Nie przyszło nam jednak zbyt długo pobyć samym, bo już po chwili po domu rozległ się głos dzwonka.
  -Otworzę. – mruknęłam i ruszyła w kierunku drzwi.
Nadusiłam na klamkę, a moim oczom ukazał się Lou, Liam, Zayn i Harry.
  -Heloł Bejb. – przywitał się Tomlinson. – Tak sobie pomyślałem, ze pewnie znając was, to nie wymyślicie nic kreatywnego i będziecie siedzieć cały dzień. Zgadłem? – marchewkowy zajrzał do domu, a gdy zobaczył Nialla leżącego się na kanapie, przybił piątkę z Hazzą. – dziesięć punktów dla mnie!
Przewróciłam teatralnie oczami.
  -Tak więc przyszliśmy wam potowarzyszyć. – wyszczerzył się Zayn. – jest Lexie?
  -Nie…jak chcesz, to zadzwoń do niej. Powinna już być na nogach. – powiedziałam, a mulat pospiesznie wykonał moje polecenie. – Wejdźcie. – odsunęłam się, żeby ich wpuścić.
Przestąpili przez próg, a następnie udali się prosto do salonu, gdzie rozsiedli się wokół Nialla.
  -Hej, a gdzie ja usiądę? – zapytałam, widząc, że każdy centymetr kwadratowy kanapy jest zajęty.
  -Jest jeszcze fotel. – wyszczerzył się Hazza. Spiorunowałam go wzrokiem. – na który ja się przesiądę. – dodał szybko.
  -Lepiej. – uśmiechnęłam się do niego i cupnęłam koło mojego chłopaka.
Przez jakąś godzinę cały czas rozmawialiśmy. Kiedy dołączyła do nas Lexie, zaczęliśmy planować, co moglibyśmy dziś robić. Szczerze? Łatwiej jest wymyślić cos latem. Teraz już wszyscy mieli dość rzucania się śnieżkami i przemakania do suchej nitki. Niestety również w  kinach nie grano nic ciekawego. Wyglądało na to, że ten dzień będzie raczej jednym z tych nudnych.
 Oglądanie filmu przerwał nam dzwonek telefonu Louisa. Szatyn spojrzał na wyświetlacz, zmarszczył czoło, a następnie wstał i ruszył do kuchni.
 Uniosłam jedną brew.
  -A temu co? – zapytałam.
  -A kto go tam wie. – mruknął Liam. – Jak wróci, to pewnie się dowiemy. – wzruszył ramionami.
 Powróciliśmy do oglądania telewizji.
Lou nie wracał już przez dobre piętnaście minut. Zwykle nie był fanem długich rozmów telefonicznych, więc trochę mnie to dziwiło.
 Jednak już po chwili Tomlinson pojawił się przy nas.
  -Nie uwierzcie… - zaczął.
  -Co? – zapytałam.
Wszyscy zerwaliśmy się na równe nogi. Byliśmy święcie przekonani, że coś się stało.
  -Ronnie, dzwoniła…
  -Lou i właśnie w to mamy nie uwierzyć? – westchnął Harry.
  -Nie o to chodzi! Dzwoniła tu, z Londynu i powiedziała…
  -To one nie są jeszcze w górach? – zrobiłam zdziwioną minę.
  -No właśnie do tego dążę! Moglibyście mi nie przerywać? – warknął.
  -Już się uciszamy. – obiecałam.
Tomlinson westchnął.
  -Kurczę, nie wiem od czego zacząć… Dobra, od początku… Pamiętacie jak w dzień wyjazdu poszedłem się z nią pożegnać? – zapytał, a my pokiwaliśmy głowami. – No wiec wtedy powiedziałem jej, dlaczego wyjeżdżamy… że ta babka nas wywaliła twierdząc, że zamówiliśmy tylko na tydzień… Jak się okazało, parę minut później poszła również do domku Ronnie i powiedziała im to samo! Że rzekomo na tej jej liście są zakwaterowane do tego dnia! A one są na sto procent pewne, że tak jak my zamawiały domek na dwa tygodnie. – zakończył swój monolog.
 Wszyscy wpatrywaliśmy się na niego z niedowierzaniem.
  -To… to może jakiś przypadek? – zapytała Lexie.
Szatyn pokręcił przecząco głowa.
  -Nie sądzę… Dobra, jest jeszcze coś, co powinniście wiedzieć. Jak Ronnie wróciła wczoraj do domu i opowiedziała mamie tą historie, ta powiedziała, że właśnie ostatnio chodzą słuchy, że jest takie małżeństwo, które w pewnym sensie okrada ludzi. No bo wiesz, płacisz za dwa, oni wynajmują ci na tydzień. I tak cały czas. Tylko nigdy nikt nie wie, gdzie są. Raz tam, potem gdzie indziej. To dlatego nie można ich złapać. – wyjaśnił. – Są winni ludziom masę kasy. I uwierzcie, to nie tylko nam.
  -Trzeba z tym iść na policję. – mruknął Harry.
  -Tylko… Hmm.. jest jeszcze jedna, istotna sprawa… Nikt nie wie, gdzie są pieniądze. – powiedział Lou.
  -Trudno i tak byśmy ich nie mieli. Chce tylko mieć pewność, że oni już nie wrobią nikogo więcej. – odparł Loczek.
 Czyli wyglądało na to, że jednak mamy plany na dziś.

______
Już 30 O_o Maaasaaakra xD
-No to zbliżamy się do końca.. Jeszcze jakieś 2-4 rozdziały i epilog, który już skończyłam i powiem Wam szerze, że mi się podoba xD Taa, a skromność to moja największa cecha xD hahah ;D
-Mam nadzieję, jak skończę tego, to kolejny równie przypadnie Wam do gustu <3
-Dooobra, teraz podbijam stawkę o 1 xD Dacie radę z 23 komentarzami? ;D Byłabym baaardzo wdzięczna,  bo chcę poznać Waszą opinię o tym rozdziale ;D (Wiem, wiem, pisałam to pod poprzednią notką, ale powtórzę, proszę, aby jedna osoba nie pisała kilku komentarzy ;p)
-To na tyle ;D Kocham Was <3

poniedziałek, 28 maja 2012

Rozdział 29


Droga zleciała bardzo szybko, bo każdy z każdym rozmawiał. Nie obyło się również bez podgłaszania radia na maksa i wtórowaniu wokalistom. I przyznam szczerze, że jakbyśmy taką zwariowaną grupką wlecieli do jakiegoś programu typu x-Factor, jurorzy dostali by zawału. Ze śpiewem nie było tak źle, gorzej z tym, żeby się zgrać. Każdy miał swój rytm, więc gdy nieraz leciała jakaś szybko piosenka, połowa z nas śpiewała ją dużo wolniej. Taa… nie chcielibyście tego usłyszeć.
Podjechaliśmy pod mój dom, żeby wysadzić mnie i Lexie.
Już chciałam wychodzić, kiedy Niall mnie zatrzymał.
  -Później do ciebie wpadnę. – szepnął mi do ucha.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
  -Będę czekać. – obiecałam i wysiadłam z samochodu. Sekundę później auto odjechało. 
Wraz z Lexie ruszyłyśmy do domu. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłyśmy było odstawienie toreb.
  -Sky, tu leży jakiś liścik. – poinformowała mnie moja przyjaciółka, wskazując małą karteczkę na stole kuchennym.
 Chwyciłam wiadomość i przeczytałam. Jak się okazało mama zostawiła ją, gdybym w razie wróciła wcześniej (co za przewidywalność!), żebym wiedziała, że jest u Roberta. No, to wychodziło, że miałam cały dom dla siebie. Stwierdziłam, że o zmianie planów poinformuję ją jutro. Było już dość późno, więc nie chciałam, by teraz jeszcze wracała przez cały Londyn, co z pewnością gotowa byłaby zrobiła, byle tylko dowiedzieć się, dlaczego wróciliśmy wcześniej.
  -Chcesz gorącej herbaty? -  zapytałam blondynkę, na co ta ochoczo pokiwała głową.
Nastawiłam wodę i usiadłam przy stole kuchennym naprzeciwko Lexie.
  -Twoja mama wie, że będziesz wcześniej? – spojrzałam na nią.
  -Tak, dzwoniłam do niej jeszcze w górach.
  -I co ona na to? – zapytałam.
  -Twierdzi, że mogliśmy się o to kłócić. Przecież to, że ona niedosłyszała, czy coś, nie znaczy, że od razu my musimy na tym tracić. – mruknęła.
  -Taa, tylko kłóć się z takim rozwydrzonym babsztylem. – westchnęłam. - Jaki ci przywali baseballem, to się zdziwisz. No wiesz, takie staruszki są niepozorne.* – dodałam, a moja przyjaciółka wybuchnęła śmiechem.
 Nagle po domu rozległ się dzwonek komórki blondynki.
Dziewczyna przyłożyła aparat do ucha.
  -Halo? …Tak… Właśnie przyjechałyśmy… Jestem u Sky… No, ale… no dobrze… zaraz będę. – westchnęła Lexie i rozłączyła się. – Muszę już iść. – mruknęła. – Mama twierdzi, że „nie będę się szwendać po nocach” – zacytowała, robiąc cudzysłów w powietrzu. Następnie szybko ubrała się w kurtkę i spojrzała na mnie.
  -Do jutra? 
  -Jasne. – uśmiechnęłam się.
Blondynka wyszła z domu.
  -No tak, czyli zostałam sama. – mruknęłam sama do siebie.
Wstałam i skierowałam się do pokoju z zamiarem obejrzenia jakiegoś filmu, dopóki Niall nie przyjdzie. W sumie, to mogłabym się rozpakować, ale postanowiłam, że zostawię to na jutro. Włączyłam telewizor. Przez dłuższą chwilę skakałam po kanałach, aż w końcu zatrzymałam się na jakimś filmie, który z początku wydawał mi się normalny, ale po chwili zorientowałam się, że jest to horror. Spojrzałam na tytuł. Z racji tego, że słyszałam już od paru osób, że nie jest on najstraszniejszy, postanowiłam go zostawić. 
 Akcja pomału się rozkręcała. Jakaś mała dziewczynka wbiegła do domu, który na pozór wyglądał normalnie. Jednak jak się już chwilę później okazało, był to dom tortur, gdzie na każdym kroku ktoś obcinał komuś głowę piłą mechaniczną albo coś w tym rodzaju. Powiem tylko tyle, że wbrew zapewnieniom znajomych, wyglądało to dość strasznie.
Dziewczynka uciekła po schodach na górę w nadziei, że tam będzie spokojniej. I miała rację. Szła cichym korytarzem. Wokół panowała tylko ciemność. 
  -Uciekaj, mała! – darłam się do ekranu. – zaraz coś tu wyskoczy!
W napięciu czekałam, aż jakaś dziwna istota wyleci przed dzieckiem, kiedy nagle ktoś złapał mnie za ramię.
 Zaczęłam się krzyczeć jak opętana.
  -Sky, spokojnie. To tylko ja. – powiedział Niall i już chciał mnie pocałować, kiedy go odepchnęłam.
  -Idioto! Wystraszyłeś mnie! – wydzierałam się. – Przez ciebie prawie serce mi stanęło!
Zauważyłam jak na twarzy mojego chłopaka pojawia się ledwo zauważalny uśmieszek.
  -Bardzo zabawne! – krzyknęłam, skrzyżowałam ręce na piersi i odwróciłam głowę.
Wiedziałam, że to po części też moja wina, bo przecież to ja nie zamknęłam drzwi. Jednak to nie zmienia faktu nie powinien mnie tak straszyć! 
 Chłopak usiadł obok mnie.
  -No weź! – przytulił mnie. 
  -Nie odzywam się do ciebie. – warknęłam.
  -Wiesz, że właśnie to zrobiłaś? – zauważył blondyn.
Spojrzałam na niego.
  -Wcale nie. – mruknęłam.
Chłopak uniósł jedną brew.
  -Przeszkadzasz mi w obrażaniu się na ciebie! – krzyknęłam z wyrzutem, a Niall się zaśmiał.
  -Przepraszam. – odparł. – teraz mi wybaczysz?
  -NIE! – wydarłam się.
Na twarzy Irlandczyka pojawiło się zdezorientowanie.
  -Ale… właśnie w takich momentach dziewczyna odpowiada: Tak, wybaczę ci, kocham cię! – mruknął.
Tym razem i ja się uśmiechnęłam.
  -Hazza wciągnął cię w oglądanie tych swoich romansideł? – zapytałam.
  -Skąd wyciągasz takie wnioski? – zrobił zdziwioną minę.
Parsknęłam śmiechem.
  -Hmmm... tak jakoś – odparłam i pocałowałam chłopaka na spóźnione powitanie.
  -No, ale przyznaj. Nie chciałbyś mieć takiego naprawdę romantycznego chłopaka? – spytał uśmiechając się.
  -No nie wiem. – powiedziałam. – A co bym mogła robić z takim naprawdę romantycznym chłopakiem? – uniosłam jedną brew.
  -Na przykład tańczyć w świetle księżyca. – podsunął, a następnie wstał i wyłączył telewizor. 
Podszedł do radia i pogrzebał chwilę w płytach leżących koło niego. Gdy znalazł odpowiednią, wsadził ją do odtwarzacza. Już po chwili po domu rozniosła się cicho delikatna muzyka <klik>. 
 Niall podszedł do mnie i wyciągnął rękę.
  -W prawdzie nie mamy tutaj księżyca, ale… mogę prosić? – zapytał.
Uśmiechnęłam się delikatnie i wstałam.
 Chłopak jedną ręką chwycił moją dłoń, a drugą położył na mojej talii.
 Przez chwilę kołysaliśmy się w rytm melodii.
  -I jak? Odpowiada ci taki romantyczny chłopak? – zapytał patrząc mi w oczy.
  -Jak najbardziej. – odparłam utrzymując z nim kontakt wzrokowy. – kocham cię.
Wpił się moje usta, zanim zdążyłam jeszcze cokolwiek powiedzieć.
Nie pozostałam mu jednak dłużna. Nasze pocałunki z każdą chwilą stawały się coraz bardziej namiętne. W pewnym momencie przestaliśmy tańczyć, żeby bardziej się skupić na poprzedniej czynności. 
Nawet się nie zorientowałam, kiedy Niall przyparł mnie do ściany, nie przerywając całowania. Wplotłam dłonie w jego włosy. Poczułam, jak przechodzą mnie dreszcze, gdy dotknął moich pleców. 
 Zaczął całować mnie po szyi. 
Jęknęłam.
Blondyn zaśmiał się cicho, jednak już po chwili powrócił do wcześniejszej czynności.
Tak bardzo go pragnęłam, wiedział to i zgrabnie wykorzystywał…
 To właśnie tej nocy pierwszy raz kochałam się z Niallem Horanem.

*Zapożyczone z rozmowy mojej i @CallMeMsHoraan xD STARUSZKI – NINJA! ;D Hahaha ;D
____
-No i jest kolejny ;D Już 29! :o
-Wydaję mi się, że chyba nie jest najgorszy ;p Ale to do Was należy ocena ;p
-Jeżeli macie jakiekolwiek pytania, to tu macie mój ask <klik>
-Dacie radę z 22 komentarzami? :) (Tylko niech jedna osoba nie pisze kilku komentarzy ;p To taka mała prośba ode mnie ;p)
-Dooobra, to na tyle ;p Do następnego <3
                                               KOCHAM WAS <333


piątek, 25 maja 2012

Rozdział 28


Skylar
 Siedziałam w swoim pokoju i przeglądałam różne stronki plotkarskie. Jak zwykle nie było nic wartego uwagi. No bo kogo niby obchodzi to, że któraś z gwiazdek popu powiększyła sobie biust? Na pewno nie mnie. Postanowiłam zająć się czymś innym.
 Zamknęłam laptopa, odłożyłam go na półkę, po czym ruszyłam do drzwi. Zeszłam na dół, a następnie skierowałam się do salonu.
 Chłopaki siedzieli na kanapie i oglądali jakiś reality – show.
  -Gdzie Lexie? – zapytałam.
Niall odwrócił głowę w moją stronę.
  -Robi obiad. – wyszczerzył się.
Przez chwilę zastanawiałam się, co go tak cieszy, jednak już po chwili zrozumiałam. No tak, moja przyjaciółka przygotowuje jedzenie. Wszystko jasne.
 Odwróciłam się napięcie i ruszyłam do Lexie.
 Blondynka majstrowała coś przy wielkim garnku.
  -Nie utop się. – powiedziałam, gdy ta wsadziła połowę głowy do naczynia.
Dziewczyna zaśmiała się.
  -Najwyżej mnie wyłowisz. – puściła mi oczko.
  -Jasne. – odparłam z sarkazmem i usiadłam na krześle. W pewnym momencie spojrzałam na kalendarz. Gdy uświadomiłam sobie, który dzisiaj jest, o mało nie spadłam z krzesła. I to dosłownie.  – Ogarniasz to, że niedawno przyjechaliśmy, a tak naprawdę minął już tydzień? – zapytałam zdziwiona. – Niedługo będziemy musiały wracać do szkoły. – mruknęłam ze smutkiem.
  -Nic mi nie mów. – westchnęła. – A to dopiero luty! Do wakacji jeszcze tak dużo czasu. – powiedziała przygnębiona.
Przez chwilę panowała całkowita cisza.
  -Co sądzisz o Ronnie? – zapytałam.
  -Jest całkiem fajna. – uśmiechnęła się. – szkoda tylko, że Lou nie przyprowadza jej tu częściej. Przydałoby się nam towarzystwo jakiejś dziewczyny. Mieszkanie z pięcioma facetami to nie lada wyczyn. – mruknęła, a ja się zaśmiałam.
  -Nie jest aż tak źle.
  -No, w sumie to nie… Ale nie zaprzeczysz, że jeśli Ronnie by tu częściej przychodziła, byłoby fajnie. – powiedziała.
  -No jasne, że tak. – uśmiechnęłam się. – wiesz, mam pewne podejrzenia dlaczego jej zbyt często tutaj nie ma. – odparłam tajemniczo.
  -Jakie? – blondynka uniosła jedną brew.
  -Jeszcze Harry mógłby poczuć się zazdrosny, a wtedy w złości mógłby wywalić Lou z pokoju, a nawet domku. A przecież wiesz, jak Karotkowy lubi ciepło. – powiedziałam ściszonym głosem.
  -Tak, to bardzo prawdopodobne! – potwierdziła z poważną miną, ale nie wytrzymała zbyt długo, bo już po chwili parsknęła śmiechem.
Nagle po domu rozległ się odgłos dzwonka.
  -Ja otworzę. – powiedziałam.
Wstałam i ruszyłam do drzwi.
 Na zewnątrz stała jakaś kobieta, co trochę mnie zdziwiło.
  -Czy zastałam panią… - spojrzała na kartkę, którą trzymała w ręku. – Skylar Thomas?
  -Tak. – powiedziałam. – Coś się stało? – zapytałam.
  -Wczoraj mieliście państwo opuścić ten domek i oddać mi klucze. A z tego, co wiem, jeszcze do mnie nie dotarły.
Zatkało mnie.
  -Ale… ale jak to? Przecież mamy ten domek zarezerwowany na jeszcze kolejny tydzień. – zapewniałam
  -Na mojej liście macie do wczoraj. – odparła kobieta. – Gdy dzwoniono do mnie z rezerwacją, było ustalone, że ten domek będzie państwu wynajęty na tydzień i ani dzień dłużej.
Przyglądałam jej się zdezorientowana.
  -To ja może… zawołam koleżankę, która zamawiała… Lexie! – krzyknęłam.
Już po chwili blondynka stała obok mnie.
  -Tak? – zapytała.
  -Ta pani twierdzi, że rezerwowałaś domek tylko na tydzień.
  -Yyy… nie? Od samego początku mówiłyśmy, że bierzemy go na dwa tygodnie, więc właśnie na tyle go zamówiłam. – odparła dziewczyna.
  -Coś mi się nie wydaję. – mruknęła kobieta.
  -Ale tak było. Pani nie może… - próbowała powiedzieć Lexie, ale właścicielka jej przerwała.
  -Słuchaj, cukiereczku. Nie będziesz mi tu mówić, co ja mogę, a czego nie. Sprawa jest prosta, jeżeli się dziś nie wyniesiecie i nie oddacie mi kluczy maksymalnie do wieczora, zadzwonię po policję. – warknęła, odwróciła się napięcie i ruszyła do swojego samochodu.
 Zamknęłam drzwi.
  -No to fajnie. – westchnęłam. – jesteś pewna, że zarezerwowałaś ten domek na dwa tygodnie? – spojrzałam na moja przyjaciółkę.
  -Tak! Przecież nie zapomniałabym o czymś takim. – powiedziała.
Przymknęłam powieki. No tak, miały być fajnie, a wyszło jak zwykle.
 Nagle przy moim boku zmaterializował się Niall.
  -Coś się stało? – zapytał.
Spojrzałam na niego.
  -Tak jakby…Przed chwila była tu właściela i powiedziała, że mamy się jeszcze dzisiaj wynieść, zgodnie z jakąś tam jej listą, domek zamawialiśmy tylko na tydzień. – mruknęłam. – postraszyła nas nawet policją. – zmarkotniałam.
Tak bardzo chciałam, żeby było fajnie. Mieliśmy spędzić dwa tygodnie wszyscy razem, przed powrotem do szkoły, czyli szarej rutyny.
 No, ale co zrobić? To był jej domek, ona tu rządziła, więc nie mogliśmy się z nią kłócić.
  -No to wychodzi na to, że trzeba się spakować. – mruknęłam i podreptałam do swojego pokoju.
 Wyjęłam walizkę z szafki, oraz szybko wszystko do niej powkładałam. Po chwili dołączył do mnie Niall, robiąc to samo, tyle że poszło mu to dużo szybciej.
 Usiadłam na brzegu łóżka.
  -Szkoda, że musimy już wracać. – westchnęłam.
  -Niestety. – odparł blondyn. – Ale to dziwne, nie sądzisz? Przecież Lexie trzy razy nam mówiła, że na pewno zamawiała domek na dwa tygodnie… Raczej nas nie okłamała… A może ta baba coś bierze, że już nie pamięta niektórych rzeczy? – zapytał, na co ja się zaśmiałam.
  -Skoro tak, to niech to jak najszybciej odstawi. – powiedziałam poważnie.
Nagle usłyszałam, jak Lexie woła, że mamy się pospieszyć.
 Znieśliśmy nasze walizki na dół.
  -Gdzie Lou? – zapytałam, rozglądając się.
  -Poszedł pożegnać się z Ronnie. – poinformował mnie Harry. – powinien zaraz być.
Pokiwałam głową i usiadłam na kanapie w salonie.
Czekaliśmy jakieś dziesięć minut, aż wreszcie Tomlinson się zjawił.
  -Powiedziałem jej, że wyjeżdżam… - mruknął.
  -I co ona na to? – zapytał Liam.
  -No właśnie, nie uwierzycie! – krzyknął, diametralnie zmieniając wyraz twarzy na szczęśliwy. – Jak się okazało też mieszka w Londynie! Fakt, prawie na drugiej stronie miasta, ale sam to! Powiedziała, że ona i jej przyjaciółki zostają jeszcze na tydzień, ale gdy tylko wróci, odezwie się do mnie i będziemy mogli się spotkać! Nawet nie wiecie, jaki jestem szczęśliwy! Myślałem, że gdy wrócimy, to będzie koniec! A tu taka niespodzianka!
Uśmiechnęłam się szeroko.
Uświadomiłam sobie, że jest to jedyna pozytywna rzecz w tym dniu.
  -To wspaniale. – powiedziałam.
  -Wiem! – wyszczerzył się.
  -To co? Jedziemy? – zapytał Harry.
Pokiwaliśmy głowami.
Wstałam, wzięłam swoją walizkę oraz wyszłam z domu. Reszta poszła za moim przykładem.
Szybko zapakowaliśmy torby i usadowiliśmy się w samochodzie. Ja siedziałam na samym końcu z Niallem.
  -A wie ktoś może, gdzie mieszka ta babka? – zapytał Lou.
  -Yyy… poczekaj… gdzieś tu mam adres. – Lexie zaczęła grzebać w swojej torbie. – O! Mam!
Podała Tomlisonowi karteczkę.
  -Dooobra, trzymajcie się ludziska, jedziemy! Kierunek – Londyn!. – powiedział Karotkowy i ruszył z podjazdu
My natomiast pogrążyliśmy się w rozmowie, żeby tylko czas nam szybciej zleciał.

  ----
-No i jest kolejny :)
Nie wyszedł taki, jaki bym chciała, ale mam nadzieję, że choć trochę się Wam podobał ;D
-Sądzę, że ten blog, to przegrana sprawa... Pamiętacie, jak mówiłam, a raczej pisałam, że chcę założyć bloga z Harrym? Wydaje mi się, że jakoś tamta historia jest lepsza... Tak więc, poradźcie mi. Porzucić tego bloga i zacząć tego z Hazzą, czy napisać na tego jeszcze ze 2-3 rozdziały oraz epilog i dopiero wtedy zacząć pisać kolejnego?  Pomóżcie...
-Byłabym wdzięczna za Wasze komentarze :D Nawet nie wiecie, ile one dla mnie znaczą, sprawiają, że na mojej twarzy pojawia się wielki banan ;p I nie, nie liczy się dla mnie tylko jakaś głupia cyferka, lecz Wasza opinia ;D
-Doobra, to chyba na tyle ;p
                                              KOCHAM WAS <333

sobota, 19 maja 2012

Rozdział 27


            Drugi dzień naszego wyjazdu w góry dobiegał końca. Było już dość późno, więc wszyscy rozeszli się po swoich pokojach. Zostałam sama z Niallem, więc wzięliśmy dwa bujane fotele, koce i usiedliśmy na balkonie. Później mój chłopak skoczył jeszcze po herbatę, żebyśmy mogli się rozgrzać.
 No nie powiem, było bardzo miło. Po raz pierwszy od przyjazdu mieliśmy czas tylko dla siebie. Mimo, że na dworze strasznie mroziło i czułam, że zamarzam, nie zamieniłabym tej chwili na żadną inną.
 Przez chwilę panowała zupełna cisza.
Spojrzałam na niebo. 
  -Pięknie, co nie? - zapytał Niall.
 Uśmiechnęłam się delikatnie.
  -Zawsze, gdy patrzyłam w gwiazdy, miałam nadzieję, że jedną z nich jest Jonathan. Że spogląda na mnie z góry i się uśmiecha. - mruknęłam już bliska płaczu. Ten temat zawsze tak na mnie działał. Jednak mówienie o nich sprawiało mi jakąś taką ulgę. - żałuję, że nie ma go przy mnie. - powiedziałam, a w moich oczach zebrały się łzy.
 Zrzuciłam z siebie koc i podeszłam do barierki.
  -Wiesz, że dziś mija dokładnie jeden rok od jego śmierci? – szepnęłam.
Usłyszałam jak blondyn wstaje z fotela. Już po chwili był przy mnie, przytulając mnie mocno do siebie.
  -Wiem. – mruknął.
  -Dlaczego on odszedł? – zapytałam cicho. – Przecież miał przed sobą jeszcze całe życie! – powiedziałam z żalem.
  -Widocznie ten Ktoś na górze miał dla niego inne plany. – odparł, czym wywołał mój płacz.
 Od śmierci Jonathana miałam wrażenie, że Stwórca z jakiegoś powodu mnie nienawidzi. Po kolei zabierał mi najważniejsze osoby w moim życiu. Tak, jakby chciał mnie ukarać za coś, czego nie zrobiłam. No bo jak inaczej wytłumaczyć to, że gdy miałam czternaście lat, moja babcia zmarła na raka, a kilka lat temu to samo przytrafiło się Jonathanowi?
 Powoli przestawałam wierzyć. „No bo po co?” – myślałam wtedy. Jednak pewnej nocy przyśnił mi się sen, w którym mój braciszek schodził z nieba po schodach z chmur. Pamiętam dokładnie, co wtedy powiedział.
             „Sky, przestań! Musisz uwierzyć w Boga! Nie zadręczaj się, tam na górze czuję się lepiej. Nie cierpię tak, jak tu podczas na górze. On nie miał nic wspólnego z moją chorobą. Pomógł mi. Nie miej Mu tego za złe.”
 Gdy tylko wypowiedział ostatnie słowa, po prostu odwrócił się i ruszył do drzwi z małych, puszystych obłoczków. Pamiętam, jak próbowałam za nim pobiec, ale z jakiegoś nieznanego dla mnie powodu nie mogłam się ruszyć.
 Gdy się obudziłam, miałam łzy w oczach. Wiedziałam już, co muszę zrobić. Pomimo, że był to tylko sen, potraktowałam to wszystko na poważnie.
 Po raz pierwszy od czterech miesięcy, poszłam do kościoła, a drodze powrotnej wstąpiłam na cmentarz. I czułam się lepiej. Miałam wrażenie, że mój mały braciszek cały czas jest ze mną, co dało mi siłę, by żyć dalej…
 Ze wspomnień wyrwał mnie głos mojego chłopaka.
  -Chodźmy już, przemarzniesz.
 Nie odpowiedziałam.
 Chciałam tu zostać. Spróbować jakoś uczcić śmierć Jonathana. Nie miałam teraz głowy do tego, by iść spać. Nie byłam nawet do końca przekonana, czy udało by mi się zasnąć.
  -Sky? – odchylił mnie od siebie, by spojrzeć mi w oczy. – Słyszysz mnie?
Pokiwałam delikatnie głową.
  -Idź, zaraz przyjdę. – zapewniłam cicho.
Chłopak przez chwilę się wahał, ale już po sekundzie odwrócił się napięcie i ruszył do domku. Pewnie widział po moim wyrazie twarzy, że chcę zostać sama.
 Jeszcze raz spojrzałam na niebo.
  -Dobranoc braciszku. – szepnęłam.
Jedna z gwiazd zamigotała, co upewniło mnie w poprzednim przekonaniu.
Uśmiechnęłam się delikatnie i wyszłam.
                                                          
Louis
  -Tak, Louis wyglądasz dobrze. – zapewniało mnie z uśmiechem moje odbicie.
Pokręciłem przecząco głową.
Moje drugie ja się wkurzyło.
  -Słuchaj mnie uważnie ciemna maso, bo drugi raz powtarzać nie będę! Nawet jeżeli coś nie będzie idealnie, to przecież Ronnie ma cię lubić za osobowość, a nie wygląd! – krzyknął Lou numer dwa.
Westchnąłem.
  -Wiesz, jakoś tak cię nie lubię. – mruknąłem i wyszedłem z łazienki kierując się ku drzwiom wyjściowym.
Jednak już po chwili odrzuciłem tą myśl i ruszyłem pędem do lustra.
  -Ale na pewno dobrze wyglądam? – zapytałem z nadzieją.
Moje odbicie wywróciło oczami.
  -Idź już!
  -Okey, okey. – odparłem i opuściłem pomieszczenie.
  -Przy wejściu napotkałem Harrego, który siedział jakieś dwa metry od toalety i czytał gazetę.
 Odłożył pisemko i spojrzał na mnie z uśmiechem.
  -Długo tu jesteś? – zapytałem.
  -Wystarczająco długo, by wszystko słyszeć! – zaczął się śmiać jak głupi. – Gadasz sam ze sobą?
Zastanowiłem się przez chwilę.
  -Tak, no bo wiesz, czasami trzeba porozmawiać z kimś inteligentnym. – zastrzegłem i ruszyłem do wyjścia, zostawiając Loczka ze zdezorientowaniem na twarzy.
 Gdy zamykałem drzwi, usłyszałem jeszcze krzyk Hazzy:
  -JA JESTEM INTELIGENTNY!
Zaśmiałem się cicho.
  -Jasne, Harry. – mruknąłem.
                                                           ***
            Brnąłem przez śnieg, byle tylko jak najszybciej dotrzeć do domku Ronnie, bo właśnie stamtąd mieliśmy ruszyć do miejsca, w które planowałem ją zabrać.
 Szczerze? Kompletnie nie wiedziałem, co powiem. Podobała mi się, a to sprawiało, że gdy tylko o niej pomyślałem miałem nogi jak z waty, więc co będzie jak ją zobaczę?
 Wiedziałem, że nawet gdybym się zbłaźnił, to jej by nie zraziło. Już na pierwszy rzut oka było widać, że nie jest tym typem dziewczyny, według której randka musi przebiegać idealnie od początku do samiutkiego końca. Jednak nawet, gdy tak o tym myślałem, nic nie sprawiało, że poczułem się lepiej.
 Zatrzymałem się przed małym domkiem z liczbą dwa.
Wziąłem głęboki oddech.
  „Spokojnie, Lou.” – pomyślałem w duchu, jednak nic to nie dawało.
 Zastanawiałem się, co powiem. Może jakiś żart? Tia, jasne..
 Uniosłem rękę, żeby zapukać, jednak już po chwili ją opuściłem.
„Dalej!” – krzyczały moje myśli.
 Teraz już postanowiłem ich posłuchać.
 Delikatnie zapukałem.
 Już po chwili drzwi się otworzyły, a w nich stanęła Ronnie.
  -Cześć, Lou. – uśmiechnęła się delikatnie.
Odwzajemniłem ten gest. Byłem zbyt zdenerwowany, żeby coś powiedzieć.
Po chwili jednak postanowiłem wziąć się w garść.
  -Gotowa? – wyszczerzyłem się, na co szatynka tylko pokiwała głową.
Widać było, że jest nieśmiała.
  -Co powiesz na gorącą czekoladę? – zapytałem.
  -Bardzo chętnie. – uśmiechnęła się.
Zaczekałem tylko, aż dziewczyna ubierze kurtkę, a następnie pogrążeni w rozmowie, ruszyliśmy do miejsca, w którym byliśmy wczoraj.
 To wszystko mógłbym określić jednym zdaniem: JESTEM NA TAK!

___________
-Po pierwsze baaaaaaaaaardzo Was przepraszam, że taki krótki. Następny będzie dłuższy, obiecuję! ;D
haha ;D
- Mam nadzieję, że rozdział chodź trochę się Wam podoba ;p 
-Doooobra, jeszcze tylko jedna sprawa, zapraszam Was do udziału w sondzie. Chciałabym się mniej więcej zorientować, ile osób czyta te moje wypociny ;p
-No to na tyle ;p Kocham Was <33333

sobota, 12 maja 2012

Rozdział 26


Gdy tylko nastał ranek, zerwałam się na równe nogi, by jak najszybciej zacząć nowy dzień.
 Otworzyłam okno na oścież, bo w pokoju śmierdziało wszystkim… dosłownie. Wczoraj wieczorem, gdy tylko Liam wrócił z jedzeniem, wszyscy zrobili napad na cztery ściany moje i Nialla. Żarcia było dwa razy więcej niż nas, więc właśnie stąd ten zapach. Już wcześniej posprzątaliśmy część bałaganu, ale i tak paczki po chipsach walały się po podłodze.
 Westchnęłam cicho widząc to wszystko.
No tak, nabałaganili, a teraz ja to muszę sprzątać. Typowe.
Szybko się ogarnęłam i wzięłam za uprzątanie bałaganu. Pozbierałam wszystkie paczki po chipsach, zmiotłam podłogę a następnie ją umyłam.
Podczas gdy ja starałam się chociaż trochę doprowadzić dom do porządku, mój chłopak jeszcze smacznie spał. Postanowiłam coś z tym zrobić.
  -Nialler. – szepnęłam cicho, by później móc chociaż przysiądź, że próbowałam go obudzić normalnie. Widząc, że chłopak nie reaguje, postanowiłam przystąpić do środków specjalnych. – NIALL! – wydarłam się na całe gardło. Byłam pewna, że teraz to już obudziłam cały domek.
Blondyn, gdy tylko został brutalnie zerwany z łóżka, tak się wystraszył, że spadł na podłogę z głośnym hukiem. Na chwilę zniknął mi z oczu, ale już po chwili po drugiej stronie wyrka wyłoniła się rozczochrana czupryna Irlandczyka oraz mordercze spojrzenie skierowane w moją stronę.
 Zaczęłam się śmiać.
  -Bardzo zabawne. – warknął blondyn i zaczął się zbierać z podłogi.
  -Oj kochanie. Nie denerwuj się. – powiedziałam, na co chłopak ponownie zgromił mnie wzrokiem. Żeby jeszcze bardziej go zdenerwować, posłałam mu całuska.
 Twarz Nialla złagodniałą, co poniekąd trochę mnie zdziwiło.
  -Wiesz, że nie umiem się na ciebie gniewać. – odparł z uśmiechem.
  -Jestem tego świadoma. – wyszczerzyłam się.
                                                                   ***
Gdy tylko wszyscy się ogarnęli, zrobiłyśmy z Lexie śniadanie. Oczywiście jeszcze zanim doniosłyśmy tackę z kanapkami na stół, całość zniknęła, bo każdy był tak głodny, że w oka mgnieniu wziął swoją porcję. W efekcie musiałyśmy zrobić jeszcze raz tyle, bo jak się okazało, najadły się tylko trzy osoby. Ta, tak to jest, gdy ma się na wykarmieniu pięciu facetów.
Później, gdy wszyscy się już najedli (a trwało to dość długo), stwierdziliśmy, że przejdziemy się do takiego jakby budynku, którego wspólnie miały cztery domki. Znajdowała się tam kręgielnia, bilard itp.
 Wyszliśmy z domu, wcześniej zamykając drzwi. Do budynku nie mieliśmy jakieś sto metrów, więc dzięki Bogu nie zamarzliśmy na śmierć.
Gdy weszliśmy do środka, momentalnie zrobiło mi się ciepło. I w sumie to był jedyny plus całej tej sali. Obiecane atrakcje na pierwszy rzut oka nie były wcale takie fajne. Najlepszym pomysłem wydały nam się kręgle.
Pospiesznie zostawiliśmy kurtki na wieszakach i spojrzeliśmy na wielki plan stojący na środku sali. Kręgielnia była na samym końcu budynku, do której już po sekundzie ruszyliśmy.
        Totalne pustki, to za mało powiedziane. Widać większość lokatorów z czterech sąsiednich domów, raczej nie korzystało z atrakcji. Była tylko grupka dziewczyn, które stały przy wypożyczalni butów, najwyraźniej przez nikogo nie obsługiwanej.
 W pewnym momencie poczułam jak ktoś szarpie mnie od tyłu za rękaw. Obróciłam się pospiesznie, żeby już zacząć się wydzierać, ale dostrzegłam, że jest to Lou, który przyglądał mi się z wyczekiwaniem.
  -Yyy… Coś nie tak? – zapytałam.
 Już chciał odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Miał zmartwiony wyraz twarzy, więc nawet go nie znając, można było zauważyć, że coś go trapi.
  -Ey, marchewkowy! – szturchnęłam go palcem, tym samym zwracając uwagę przyjaciół na naszą nieobecność. – Zaraz do was dojdziemy. – poinformowałam ich na co tylko skinęli głowami i ruszyli dalej.
 Spojrzałam na Tomlinsona z wyczekiwaniem.
  -Powiesz mi? – mruknęłam.
Chłopak wziął głęboki wdech.
  -Widzisz tą grupkę dziewczyn? – zapytał, a ja pokiwałam głową. – zwróć uwagę na tę szatynkę. – odparł. – Ładna jest. – dodał rozmarzonym głosem.
 Uśmiechnęłam się pod nosem. Czyżby nasz marchewkowy zakochał się od pierwszego wejrzenia?
  -Pomóż mi, Sky! Co ja mam zrobić. – mruknął.
  -Po prostu do niej podejdź, Louis. – powiedziałam.
  -Ale jak? – zapytał błagalnie.
  -Wiesz lewa, prawa, lewa, prawa…
Szatyn spojrzał na mnie poirytowany.
  -Bardzo zabawne. – warknął.
  -Louie, wyluzuj! Będzie dobrze, zobaczysz. - uśmiechnęłam się.
  -Mam taką nadzieję. - mruknął.
  -Będzie, będzie. Ja już to wiem. - zapewniłam.
  -Dzięki... To ja... idę... Albo czekaj! Weź coś zrób, żeby reszta tam nie stała! - poprosił.
  -A co ja ci zrobię? - zapytałam.
  -Bądź kreatywna. - puścił mi oczko.
Westchnęłam.
  -Dobra... spróbuję. - mruknęłam, na co Tomlinson się uśmiechnął. - czekaj tu.
Chłopak pokiwał głową.
Ruszyłam do reszty.
  -Mam do was misję. - powiedziałam.
 Momentalnie wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę.
  -Słuchamy. - Harry poruszył brwiami.
 Zaczęłam się śmiać.
  -No dobra, do rzeczy. - odparłam. - Naszemu Louiemu spodobała się dziewczyna z tej grupki. - wskazałam delikatnie głową w stronę kilku nastolatek. - i nagle zrobił się wstydliwy. No więc chodzi o to , by zagadać tamte, by marchewkowy mógł porozmawiać ze swoją wybranką na osobności. - wytłumaczyłam, chociaż nie byłam pewna, czy dostatecznie jasno jak dla moich przyjaciół. – Rozumiecie?
Pokiwali głowami a juz po chwili Harry wystąpił do przodu.
  -Zejdźcie mi z drogi. To zadanie dla prawdziwego mężczyzny. - wypiął dumnie pierś.
  -Niech zgadnę, po prostu chcesz sobie z nimi pogadać? - Liam uniósł jedną brew.
  -Nie? Chce pomóc swojemu przyjacielowi. - upierał się Styles.
  -Ta, jasne. - powiedział Zayn. - Ale spoko, idź. I tak się zbłaźnisz. - mulat wybuchnął śmiechem.
  -Nie wrobisz mnie. - rzekł oskarżycielskim tonem Loczek i ruszył do dziewczyn.
Odruchowo spojrzałam na tył spodni Hazzy. Nic nie było.
  -Yyy? - spojrzałam na Zayna.
Mulat uśmiechnął się złowieszczo.
  -Niech nie będzie taki pewny siebie i się trochę poprzejmuje, że może jednak mówiłem prawdę. - wyszczerzył się.
  -Mogłeś go nie straszyć! Bo jeszcze się zamknie w sobie, a ja z nim do psychologa nie będę chodzić! - zastrzegłam, na co reszta wybuchnęła śmiechem.
 Zauważyłam, że Niall z uśmiechem wyciąga rękę w moim kierunku. Ujęłam ją i podeszłam do niego.
 Spojrzałam w kierunku dziewczyn. Harry odciągał uwagę reszty, a Lou rozmawiał z szatynką.
 Co jak co, ale wyglądali razem naprawdę słodko.
                       ***
           Po skończonej grze w kręgle, stwierdziliśmy, że pójdziemy już do domu coś zjeść. Nie mogliśmy nigdzie znaleźć Lou, więc wróciliśmy bez niego.
          Właśnie przygotowywałam obiad, kiedy w drzwiach pojawił sie Tomlinson. Jeżeli szczęście miałoby przybrać ludzką formę, to była by nim skromna osoba marchewkowego.
 Uniosłam jedną brew, gdy zobaczyłam, że szatyn skacze z radości.
  -Mam się bać?
 Na twarzy Louisa pojawił się wielki banan.
  -UMÓWIŁA SIĘ ZE MNĄ! - wydarł się i zaczął tańczyć jakiś dziwny taniec.
  -Ta laska z kręgli? - zapytał Liam.
  -TAK!
  -Yyy... a ty chociaż wiesz, jak ona ma na imię? - mruknął Payne.
  -WIEM! RONNIE! - krzyczał z entuzjazmem.
Aż miło było patrzeć na jego szczęście.
  -Gratulacje. - uśmiechnęłam się.
  -Dzięki. - przytulił mnie, a gdy się od niego oderwałam, wróciłam do przyrządzania posiłku.
W tym samym czasie podszedł do mnie Niall.
  -Co, teraz ciebie wysłali z pytaniem kiedy będzie obiad? - mruknęłam mieszając makaron.
Blondyn spojrzał na mnie zdezorientowany.
  -Yyy... Nie? - odparł. - Widać, że ta dziewczyna mu się spodobała. Też sądzisz, że Lou nie da nam teraz?
  -No coś ty! Będzie tylko o niej mówił milion razy dziennie! Ale to przecież nie jest nic nadzwyczajnego! - machnęłam ręką, czym wywołałam śmiech Irlandczyka. - Ale chyba zależy ci na jego szczęściu.
  -No jasne, że tak. To przecież mój kumpel. - odparł.
  -W takim razie damy radę. - uśmiechnęłam się. - Tylko jestem ciekawa, co będzie jak wrócimy do Londynu. Raczej wątpię, by pojechała z nami, a związek na odległość nie ma szans przetrwać. - zauważyłam.
  -No nieźle. Lou umówił się z nią dopiero na pierwszą randkę, a my tu już planujemy ich przyszłość. - westchnął NIall. - A co jeśli na tym ich spotkaniu ona powie, że nie lubi marchewek? Czy to wszystko zepsuje? Bo raczej wątpię, by Lou był potem na odwyku karotkowym tylko dlatego, że Ronnie nie będą pasowały marchewki. - powiedział, czym wywołał mój śmiech.
  -Będzie dobrze. - wyszczerzyłam się. - Zawsze jest.
 
 __________
Rozdział z dedykacją dla Kingi <3 Już ty wiesz, dlaczego ;D
Przepraszam Was, że dopiero teraz, ale wcześniej nie miałam czasu, weny, a w dodatku miałam totalnego dołka... Podziękujmy mojemu tacie -,-
 Mam nadzieję, że rozdział chodź trochę się Wam podoba :) Starałam się, żeby nie był zbytnio nudny ;p
Mam też do Was prośbę ;D Jeżeli czytacie, proszę skomentujcie chodź jednym słowem. Każdy komentarz sprawia, że na mojej twarzy pojawia się wyszczerz od ucha do ucha ;D
 Dooobra, to na tyle ;D
Do nn <333


piątek, 4 maja 2012

Rozdział 25


Miesiąc po świętach minął zaskakująco szybko. Być może dlatego, że kończyło się pierwsze półrocze i wszyscy wszystko poprawiali, włącznie ze mną i Lexie. Niestety przez to całe zamieszanie, nie miałam zbyt dużo czasu dla Nialla. Jednak blondyn to rozumiał i nieraz sam motywował mnie do nauki.
Duże się zmieniło.
  Jakiś czas temu Robert wprowadził się do nas, zostawiając swoją wielką wille, w której później miał się odbyć ślub i wesele. Próbowałam namówić mamę, żebyśmy to my przeprowadzili się tam, bo przecież nasze mieszkanie nie było zbyt duże, jednak rodzicielka się nie ugięła. Twierdziła, że do czasu ceremonii mogłabym coś „przypadkowo” podpalić, co dość często mi się zdarzało.
Oczywiście mama zgodziła się na to, by Niall mi towarzyszył. Stwierdziła, że jeżeli chcę, to mogę zaprosić Lexie oraz resztę chłopaków. Gdy tylko powiedziałam o tym mojej przyjaciółce, cieszyła się jak głupi do sera… No tak… przecież teraz będzie miała pretekst, żeby kupić sobie jakąś fajna sukienkę.  
Co do naszego wyjazdu w góry, dzień wcześniej miałyśmy się spakować i pojechać do chłopaków i tam przenocować. Stwierdziliśmy, że oszczędzi nam to czasu, bo gdy tylko wstaniemy będziemy mogli ruszać
***
 Poczułam, że ktoś mnie delikatnie szturcha. Nawet nie zareagowałam, mając nadzieję, że ten ktoś odpuści i sobie w końcu pójdzie. Jednak moje nadzieje były nikłe. Osoba zaczęła mnie szturchać jeszcze bardziej.
 W odruchu desperacji otworzyłam oczy.
 Nade mną stał Louis przyglądając mi się.
  -O, nie śpisz już? – zapytał, udając zdziwionego.
  -Tia, nie śpię… I zgadując ty nie masz z tym nic wspólnego?
  -Ależ skąd! – machnął ręką.
Zaśmiałam się.
  -Bo widzisz, tylko ja, inteligentny Louis, pomyślałem o tym by wczoraj ustawić budzik. Znając życie obudzilibyśmy się koło dwunastej. A przecież dzisiaj jedziemy w góry! – wykrzyknął uradowany, budząc przy tym śpiącą obok Lexie. – O, kolejna z głowy. – uśmiechnął się.
Przewróciłam teatralnie oczami, ale już po chwili odwzajemniłam ten drobny gest.
  -Dobra, w takim razie jak idę budzić resztę. W razie jakby najpierw coś trzasnęło, a potem wleciałbym do tego pokoju zdyszany jakbym przebiegł sto mil, nie martwcie się. Pewnie Harry będzie chciał mnie zabić, za dość niemiłą pobudkę. – powiedział takim tonem, jakby to była normalka.
  -Będziemy mogły przechować cię w szafie. – zaproponowałam. – A w razie nalotu Hazzy na ten pokój, powiemy, że cię tu nie ma.
  -Och, zawsze cię lubiłem. - Louie przyłożył dłoń do piersi, po czym zniknął za drzwiami.
Zaczęłam się śmiać.
***
Po niecałych dwóch godzinach, byliśmy zwarci i gotowi do wyjazdu. Wszystkie walizki były już dawno w naszym małym busie, którego gdzieś załatwił Liam. Dzięki Bogu. Tak byśmy za nic w świecie się nie pomieścili, a teraz każdy siedział wygodnie.
Punktualnie o dziesiątej rano opuściliśmy zaśnieżone ulice Londynu, by udać się do naszego domku, do którego były niecałe trzy godziny drogi.
  ***
  -Ile jeszcze? – zapytał Liam. – Przecież powinniśmy już dawno być!
  -Jakieś pół godziny. – mruknęła zaspana Lexie.
  -Ale ty to powtarzasz już od jakiegoś czasu! – powiedział chłopak.
Wszyscy zaczęli się śmiać. Tylko nie Louis.
  -Hej, co ci? – spytałam przyjaciela.
  -Ziiimnoooo! – wydarł się.
  -Fakt, trochę mrozi…
  -Trochę? – westchnął Tomlinson, a już za sekundę znieruchomiał i zaczął mówić poważnym głosem. – Proces zamarzania smarków rozpocznie się za jeden procent, dwa procent, trzy procent…
  -Louie, wiesz co to takie małe i zielone? Pożeracz mózgu. A jak sądzisz co on u ciebie robi? No pomyśl. – zachęcił Harry. – GŁODUJE! – wydarł się na całe gardło, ale Pan Marchewka nie zwracał na niego najmniejszej uwagi.
  -Cztery procent, pięć procent…
  -Hey, ludzie, chyba dojeżdżamy! – krzyknęła uradowana Lexie. – Rozpoznaje ten domek!
Wszyscy zaczęli wyglądać przez okno.
  -Niezły jest. – powiedział Zayn.
 Zaparkowaliśmy busa na małym parkingu i wyszliśmy z niego.
  -STO PROCENT! – wydarł się Louis, zwracając tym samym uwagę przechodniów. – Ziiimnooo!
Uśmiechnęłam się pod nosem.
  -Trzymaj się, przyjacielu! Wujek Harry radzi ci tak: zepnij pośladki, nie będziesz wypuszczał ciepła! – powiedział poważnie Styles, ale widząc, że Tomlinson próbuje, zaczął się śmiać.
  -Harry! To działa! – oznajmił uradowany,  na co wszyscy wybuchneli śmiechem.
  -Dobra, ogarnijcie się. – odparłam z uśmiechem – Bo jeszcze nas nie wpuszczą.
  -Jak zarzucę swoją grzywą, to kierowniczka będzie tak oczarowana, że na pewno nas wpuści. – oświadczył Loczek z przekonaniem.
Ruszyliśmy do drzwi i zapukaliśmy. Podobno pani, która miała nam wypożyczać domek, miała już tam być.
 Bardzo się zdziwiliśmy, kiedy otworzył nam jakiś gruby facet po czterdziestce.
  -Słucham?
  -Czy zastaliśmy panią Macy Stone? – zapytała Lexie
  -To moja żona. Niestety zachorowała, więc nie mogła przyjechać. Jestem tu za nią.
  -No, Harruś, dlaczego nie zarzucasz swoją grzywą? – Tomlinson szepnął na tyle cicho, że mężczyzna z pewnością go nie słyszał. -Au!
 Wzrok wszystkich skierował się na tą dwójkę idiotów.
  -Oj, przepraszam. To była twoja noga? – Styles posłał mu promienny uśmiech, na co Karotkowy tylko zmrużył oczy jak żmija.
Ledwie co powstrzymałam śmiech.
Odwróciłam się ponownie do faceta.
  -Tak więc tu są klucze. – mężczyzna podał je nam. – Jakbyście czegoś potrzebowali, to w kuchni jest telefon stacjonarny, a obok niego leży mój numer, więc możecie dzwonić. No to ja już idę. – mruknął i wymijając nas, ruszył do swojego samochodu.
My natomiast szybko zabraliśmy nasze walizki i wpakowaliśmy się do domku, bo na dworze było cholernie zimno.
  ***
  Pokoje były nawet fajne. Dwuosobowe, ale byłam pewna, że zmieściłyby się w nich przynajmniej cztery osoby. Już na samym początku każdy podobierał się w parę z każdym. Ja byłam z Niallem, Lexie z Zaynem, a pozostała trójka, czyli Liam, Louie i Harry razem.
Popołudnie minęło nam bardzo szybko, bo musieliśmy wszystko poukładać i jakoś się ogarnąć.
  Pod wieczór, Liam zaproponował, że pójdzie po jakieś jedzenie do sklepu, który znajdował się jakieś sześćset metrów od naszego domku.
Gdy tylko ubrał na siebie trzy kurtki i obwinął się szczelnie szalikiem Lexie, wziął głęboki oddech.
  -Idę na śnieżycę! – powiedział hardo. – Jakbym nie wrócił za pół godziny, szukajcie mnie po drodze.
I wyszedł.
A potem wrócił.
Zdziwiłam się, jak przez te kilka minut, mógł zostać tak bardzo obsypany.
  -A może chciałby mnie ktoś wyręczyć? – zapytał uśmiechając się zachęcająco do każdego
  -To ty byłeś głodny! – zawołał Harry.
Payne westchnął głośno.
  -Dobra, tylko wypowiem mój testament. -  wyszukał wzrokiem mojego chłopaka. – Tobie, Niallu Horanie, zapisuje…
  -Idź już! – wydarł się Zayn.
  -No dobra, dobra. – mruknął, otwarł drzwi i już po chwili zniknął za nimi.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
  -Biedny. Czeka go czysta śmierć.
  -On? Biedny? – zapytał Niall. – Znając go, teraz narzeka na śnieżycę, a za chwilę będzie śpiewał „Poprzez białe śniegi…”.

____
No i jest 25 rozdział :) Może nie taki, jaki chciałam, żeby był, ale zawsze ;D
 Mam nadzieję, że chodź trochę Wam się podoba :)
Dooobra, nie będę Was więcej zanudzać ;p 
Paa <3333