czwartek, 14 czerwca 2012

Epilog


Przed zaczęciem czytania, włącz sobie to <klik>

                                                                ~~***~~

Wigilia. Siedemdziesięcioletnia kobieta siedziała w bujanym fotelu. W rękach trzymała otwarty pamiętnik. Ten stary, wytarty już dziennik był cząstką jej samej. Od siedemnastego roku życia zapisywała tam wszystko, jak chociażby to, jak jej minął dzień. Pamiętała, że nigdy nie była zwolenniczką prowadzenia tego typu zeszytów, jednak Lexie ją namówiła. Dziś uważała, że dobrze zrobiła. Była pewna, że nie zapisane wspomnienia mogłyby wyblaknąć wraz w upływającym czasem.
 Dzięki temu zeszytowi pamiętała wszystko. To jak poznała chłopaków, swoje osiemnaste urodziny, to jak Niall się jej oświadczył…
 No właśnie… Niall.
To imię sprawiało, że łzy napłynęły jej do oczu, a już po chwili swobodnie spływały po policzkach, Kobieta nie próbowała ich zatrzymać, ponieważ z każdą kroplą przed oczami stawały jej wspomnienia związane z Nim.
 Pierwszym z nich był ślub. Huczne wesele odbyło się w domu Roberta. Pomimo dużego zamieszania przed, wszystko poszło idealnie.
 Wraz z kolejną łzą staruszka ujrzała narodziny swojej córki – Jamie. Pamiętała, że gdy tylko przytuliła dziewczynkę, wiedziała już, że oprócz niej i Nialla, nikogo nie pokocha równie mocno, co jak później się okazało, było kłamstwem, bo narodziny kolejnego dziecka, Marka, sprawiły, że swą miłość dzieliła na całą trójkę. Pamiętała wszystkie nieprzespane noce, spowodowane płaczem dzieci. Jednak, gdy patrzyła na to wszystko z odstępu czasu, uśmiechała się.
 Kobieta zobaczyła ich pierwsze wspólne wakacje nad morzem, kiedy to Jamie i Mark biegali wokół swoich rodziców szczęśliwi. Dziewczynka miała wtedy sześć lat, a chłopiec pięć…
 Kolejne wspomnienie miało miejsce dziesięć lat później, dokładnie w dzień rocznicy ich ślubu. Niall zabrał ją wtedy do Paryża i pocałował na wieży Eiffla. Pomimo, że mieli tam trzydzieści osiem lat, ich miłość nie wygasła, a czas spędzony ze sobą potęgował ich uczucie.
 Następny rok przyniósł same łzy... Niall zachorował na raka. Lekarze twierdzili, że nowotwór jest już w takim stadium, że niestety nic nie mogą zrobić. Dawali mu pół roku... Nie pomylili się. Po sześciu miesiącach zostawił ją samą z nastoletnimi już dziećmi. Nie potrafiła sobie z tym poradzić, nieustannie płakała. Jednak czas leczy rany i tak było też w jej przypadku. Po czterech latach pogodziła się ze śmiercią męża, jednak nie zapomniała. Gdy dzieci  się wyprowadziły, siadała w tym fotelu i czytała pamiętnik, który był jedynym dowodem na to, że to wszystko, co było w nim zapisane, naprawdę się kiedyś działo…
 Odgłos parkującego przed domem samochodu wyrwał ją ze wspomnień. Odłożyła dziennik na małej szafeczce i podeszła do okna. Zobaczyło auta Marka i Jamie. Mimowolnie się uśmiechnęła, gdy dostrzegła swoje wnuki, wybiegające z auta i pędzące do drzwi altanki…
 Kobieta odeszła od okna i ruszyła w kierunku schodów, zostawiając otwarty dziennik na słowach „I ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci…”

Po dwóch latach Bóg zabrał i ją. Widocznie miał co do niej lepsze plany, niż ona sama. Po trzydziestu trzech latach spędzonych w samotności, ponownie zobaczyła swojego męża, zakochując się w nim po raz kolejny…


                                                                   ~~***~~

Ja... nie wiem, co napisać... Naprawdę... od kilku rozdziałów wstecz myślałam nad tym, co bym mogła tu zamieścić, jednak teraz to wszystko wydaje mi się takie.... banalne? Tak, banalne to prawidłowe określenie...
 Może na początek chciałabym podziękować wszystkim tym, którzy dotrwali ze mną do końca. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że Was mam, kochani <3 Tak bardzo mnie wspieraliście, chwaląc każdy, nawet najgorszy rozdział. To wszystko wywoływało wielki uśmiech na mojej twarzy, więc naprawdę Wam za to dziękuję <33
 Chciałabym również podziękować za liczne komentarze, wyświetlania oraz za 44 członków! To tak dużo dla mnie znaczy! Naprawdę! 
Moją ostatnią prośbą do Was na tym blogu jest to, żeby każdy kto czyta, skomentował. 
No to już koniec, jeszcze raz dziękuję za wszystko, jesteście wspaniali, kocham Was <33

~link do nowego bloga, na którym dziś pojawił się prolog ;D <klik>

niedziela, 10 czerwca 2012

Rozdział 33


Jakieś piętnaście minut później byliśmy na miejscu. Odstawiliśmy samochód na pobliskim parkingu i udaliśmy się do domu Roberta. Powiem szczerze, że ekipa przygotowawcza wykonała dobrą robotę. Wszystko było ładnie przystrojone, a na gałązkach drzew i krzaczków porozwieszane były małe lampki, które będą pięknie świeciły, gdy zapadnie zmrok.
 Wszyscy zgromadziliśmy się wokół młodej pary i patrzyliśmy, jak najpierw wypijają szampana, a następnie rzucają kieliszki za siebie. Rozbrzmiały gromkie brawa.
 Następnie przyszedł czas na pierwszy taniec. Gdy tylko rozbrzmiała muzyka, Robert ujął dłoń mojej mamy i razem zaczęli wirować w rytm melodii. Wszyscy goście chwycili się za ręce, tworząc kółko zamykające młodą parę w środku.
 Widząc moją mamę taką szczęśliwą, ja też momentalnie się uśmiechałam. Odkąd mój poprzedni ojciec zwiał dowiadując się, że moja rodzicielka jest ze mną w ciąży, nie spotykała się z nikim, a bynajmniej tak mi mówiła. A teraz wyszła za faceta, którego naprawdę kochała, będąc przy tym najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. W końcu należało jej się.
 Po pierwszym tańcu, orkiestra zaczęła grać kolejną wolną piosenkę, tyle że teraz wszyscy mieliśmy tańczyć.
 Niall momentalnie chwycił mnie za rękę i zaczęliśmy kołysać się w rytm melodii.
  -Jak na razie wszystko idzie dobrze. – powiedziałam z uśmiechem.
  -Jasne, że tak. A poza tym dlaczego miałoby nie iść? – zapytał.
Przez chwilę nie odpowiadałam.
  -No bo wiesz, znając moją mamę, to albo złamałaby obcas wychodząc z kościoła, albo coś w tym rodzaju. Więc jak na razie jest okey. – odparłam i bardziej wtuliłam się w Nialla.
 Kątem oka zauważyłam Harrego, który tańczył… z Liamem?.. Ehm… Aha… chyba uznam to za normalne.
 Gdy piosenka się skończyła, usiedliśmy. Jakiś czas temu mama zaproponowała, żebym zajęła miejsce przy jej stole, jednak nie zgodziłam się. Nie żeby coś, ale wolałam siedzieć z moim chłopakiem.
 Na samym początku na naszych talerzach pojawiło się coś, czego nazwy nie umiałam nawet wymówić. Mama pozamawiała po kilka rzeczy z każdej kuchni, więc… dużo tego było. Jednak smakowało nawet nieźle.
 Poczułam, że ktoś szturcha mnie w ramię.
Spojrzał w prawo i ujrzałam moją babcie, która… no powiem szczerze nie była już byt młoda. W tym roku będzie kończyła dziewięćdziesiątkę.
  -Pamiętam wszystkich moich wnuczków, ale wnuczek nigdy. – zauważyła. – ty jesteś Skylar, prawda?
Pokiwałam z uśmiechem głową.
  -Tak, babciu.
Staruszka wpatrywała się we mnie.
  -Jak cię dawno nie widziałam! Ostatnio byłaś u mnie pięć lat temu! Ale… to pewnie dlatego, że mieszkam w Australii. – mruknęła. – a mówiłam Jake’owi,  polećmy odwiedzić Thomasów, to uparciuch nie chciał słuchać.
Jake był drugim mężem mojej babci, który… cóż… nie specjalnie nas lubił. Starał się unikać naszej rodziny jak ognia, jednak nie zawsze mu się to udawało. Nieraz był zmuszany przez swoją żonę, więc nie mógł odmówić.
 Starsza pani nachyliła się do mnie i szepnęła na tyle cicho na ile się dało.
  -A ten młodzieniec obok ciebie, to twój kolega? Ten, z którym tańczyłaś. – dodała, jakbym nie rozumiała o kogo chodzi.
  -Nie, to mój chłopak. – odwróciłam głowę, żeby spojrzeć na Nialla, ale właśnie rozmawiał z siedzącym obok Zaynem.
  -Ty już masz chłopaka?! Dziecko, ale ty jeszcze młoda jesteś! Masz jeszcze czas! – mówiła z przekonaniem.
  -Yyy… babciu ja już mam osiemnaście lat. – powiedziałam. – za pięć miesięcy będę miała dziewiętnaście.
Gdy to powiedziałam, oczy kobiety były wielkości pięciozłotówek. W pewnym momencie miałam nawet wrażenie, że zaraz jej wypadną, serio.
  -Osiemnaście?! A ty nie masz czasem czternastu? – zapytała w pełni przekonana swojej racji.
Uśmiechnęłam się.
Babcia miała tendencje do przekręcania wszystkiego. Kiedyś na trzydzieste drugie urodziny mojej mamy, przyniosła jej kartkę, która gratulowała czterdziestki. Tak, więc… i to, że nie wiedziała ile ja mam lat, nie zdziwiło mnie. Bardziej zaskoczona byłabym, gdyby powiedziała poprawną cyfrę.
  -Nie, babciu. Mam osiemnaście. To Jenny ma piętnaście. – zapewniłam i wskazałam na dziewczynę siedzącą naprzeciwko nas.
 Staruszka przyjrzała jej się uważnie.
  -Jesteś pewna? – zapytała zdezorientowana.
  -Absolutnie. – powiedziałam z uśmiechem.
  -A ja tam się na tym nie znam! – machnęła ręką i wróciła do jedzenia swojego posiłku, natomiast ja odwróciłam się w kierunku Nialla.
  -Nie ma to jak rozmowa z rodziną. – mruknęłam przyciszonym tonem, na co Irlandczyk się zaśmiał.
W pewnym momencie spojrzałam w kierunku mojej mamy, która pewnie chciała nawiązać ze mną kontakt wzrokowy. Zauważyłam, że ledwo dostrzegalnie kiwa głową, żebym do niej podeszła, a więc to zrobiłam.
  -Coś się stało? – zapytałam.
  -Nie…to znaczy… tak jakby. – motała się. – mogłabyś iść do kuchni i powiedzieć kucharzom, że pomyliłam się w obliczeniach i że następny posiłek musi być na więcej osób… tak z dziesięć więcej.
  -Jasne, już idę. – zapewniłam z uśmiechem.
Na tyle szybko, na ile mogłam nie wywalając się, ruszyłam do pomieszczenia. Odbyłam szybką rozmowę z kucharzem, który nie miał żadnych problemów z tym, aby zwiększyć zamówienie. Zadowolona z wykonanej pracy, wyszłam z kuchni.
 Gdy szłam do swojego stolika, zobaczyłam, że Harry siedzi sam i przygląda się Ronnie i Louisowi, którzy tańczyli na środku wraz z kilkoma innymi parami.
 Postanowiłam do niego iść.
  -Nadal Lou? – zapytałam.
Byłam pewna, że zrozumie, o co chodzi.
 Uśmiechnął się delikatnie i spojrzał na mnie.
  -Nie. Teraz bardziej jestem zadowolony, niż przygnębiony z tego, że znalazł dziewczynę. Pasują do siebie i widać, że jest szczęśliwy z Ronnie. Nie mogę mu tego zabronić. – powiedział.
  -Jestem z ciebie dumna. – wyszczerzyłam się. – Wiesz, ogólnie mam dużo kuzynek w twoim wieku i… są tutaj. – dodałam.
Chłopak zastanowił się przez chwilę, ale już po chwili na jego twarzy zakwitł uśmiech. Sekundę później wstał i spojrzał na mnie.
  -Coś się wymyśli.
Zaczęłam się śmiać.
Znając życie już za chwilę będzie tańczył z jaką dziewczyną.
Godziny mijały i mijały niespostrzeżenie. Ludzie naprawdę dobrze się bawili. Nie było chwili, w której parkiet byłby pusty, a gdy tylko tak się działo, Harry z jakąś moją kuzynką, Liam z drugą, Zayn z Lexie, Lou z Ronnie i ja z Niallem wkraczaliśmy na parkiet, pociągając za sobą resztę gości.
 Bawiłam się naprawdę świetnie, bo przyznam szczerze, ostatnim razem na weselu byłam dziesięć lat temu. Jednak wtedy bardziej mnie ciągnęło do wyżerania wszystkiego ze stołu niż do tańca i świętowania powstania nowej pary.
 Nawet się nie zorientowałam, kiedy wybiła jedenasta. Gdy tylko orkiestra zaczęła grać na skrzypcach jakąś wolną muzykę, Niall zaciągnął mnie na parkiet.
  -I jak wrażenia? – zapytałam z uśmiechem.
  -Pamiętasz jak kiedyś mówiłaś, że twoja babcia może w pewnej chwili wyciągnąć szczękę i wsadzić mi ją na talerz mówiąc, żebym popilnował?
Spojrzałam na niego z wytrzeszczem.
  -Zrobiła to? – zapytałam, bojąc się jaką odpowiedź usłyszę.
  -Obyło się. – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Odetchnęłam z ulgą. Jeszcze tego by brakowało.
Najwidoczniej orkiestrze spodobały się piosenki grane na skrzypcach, bo nie przestawali przez trzy kolejne. Wszystkie przetańczyłam z Niallem. Tak dobrze czułam się w jego ramionach, że tylko prosiłam o kolejnego smutasa. I posłuchali mnie, a raczej moich myśli. Już sekundę później rozbrzmiała kolejna wolna piosenka.
 W pewnej chwili uniosłam głowę.
  -Razem? – zapytałam, wpatrując się w jego oczy, których kolor pewnie będę pamiętać do dnia mojej śmierci.
Blondyn przez chwilę nic nie odpowiadał, jednak już po chwili obdarzył mnie swoich najpiękniejszym uśmiechem.
  -Na zawsze. – wyszeptał i już po chwili nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku.

_______
No, to jest kolejny ;D Mam nadzieję, że się Wam podoba ;D
Hmm... no cóż nie będę się rozpisywać, bo szczerze mówiąc nie mam na to pomysłu ;D Chciałabym Was tylko zachęcić do skomentowania tej notki ;D Jestem ciekawa Waszej opinii, która jest dla mnie niezmiernie ważna ;D
No to... chyba na tyle ;D
Kocham Was <333

czwartek, 7 czerwca 2012

Rozdział 32


  Doczekałam się. To już dziś. Ślub mamy i Roberta. Nie mogłam sobie tego wyobrazić. Wszystkie te przygotowania tak nas pochłonęły, że nawet się nie zorientowałyśmy, kiedy zaczął się maj. Wszystko było już dopięte na ostatni guzik, więc nie musiałyśmy się niczym przejmować. Mieliśmy do dyspozycji ogromny dom, a do tego prześliczny ogród. Na pewno wszystko wyjdzie perfekcyjnie.
 Ceremonia w kościele zaczynała się o czternastej. Jak wcześniej ustaliłam z mamą, o dziewiątej miałam iść do fryzjerki i makijażystki wraz z Lexie i Ronnie. Nie bardzo mi się do tego paliło, bo później będę musiała siedzieć jak na szpilkach, byle tylko nie zepsuć uczesania. No, ale czego się nie robi dla rodziny?
   Punktualnie o dziewiątej byłam już z dziewczynami w salonie fryzjerskim. Panie nie przesadzały za bardzo z naszymi fryzurami. Ronnie miała zrobionego luźnego koka. Kilka pasm okalało swobodnie jej twarz. Włosy Lexie spływały lekko na jej plecy, grzywka natomiast była upięta do góry. Ja miałam zrobione lekkie fale.
 Po skończonej wizycie w salonie fryzjerskim, ruszyłyśmy do makijażystki. Pokazałyśmy każdej z trzech pracownic nasze sukienki, aby mogły zrobić nam makijaż pod ich kolor.
 Godzinę później już wszystko było gotowe. Efekt był po prostu niesamowity. Wyglądałyśmy, jakbyśmy dosłownie przed chwilą zeszły z planu jakiegoś teledysku.
 Zaproponowałam dziewczynom, żeby przyszły do mnie do domu i od razu stamtąd pojedziemy na ślub. Mając przed sobą opcję przedostania się przez pół Londynu, a przy tym nie zniszczenia fryzury, od razu się zgodziły.
 Weszłyśmy do mieszkania. W środku było tak tłoczno, że z trudem przedostałyśmy się do mojego pokoju. No tak, mama się przygotowywała. A co to znaczyło? Że wszystko walało się po domu. A w dodatku byli to jeszcze fryzjerka i makijażystka. Więc musicie sobie wyobrazić, jak to wszystko wyglądało.
 Usiadłam na jednej z puf, natomiast Lexie i Ronnie na łóżku.
  -Czyli tak, za jakąś – spojrzałam na zegar – godzinę, będzie tu Robert i wraz z moją mamą pojadą do kościoła. Jak już ich oraz kamer nie będzie, chłopcy podjadą tu po nas. – wyjaśniłam.
  -Mam nadzieję, że Liam umył samochód. – wymamrotała cicho Lexie na co się zaśmiałyśmy.
  -Znasz go, on szczególnie o to zadba. – odparła Ronnie.
Pokiwałam głową.
  -No właśnie. Tak więc, nie martw się. – uśmiechnęłam się do blondynki.
                                                                        ***
  -Do rozpoczęcia ceremonii zostało pięć minut, a ich jeszcze nie ma! – chodziłam po całym domu zdenerwowana. - Tego jeszcze brakowała, żebym przegapiła ślub własnej matki!
 Szybko sięgnęłam po telefon i wybrałam numer mojego chłopaka. Odebrał już po sygnale.
  -GDZIE WY JESTEŚCIE?! – wydarłam się do słuchawki.
  -Spokojnie, spokojnie, oddychaj. – polecił Niall. – podjechaliśmy pod twój dom, właśnie mieliśmy wychodzić z samochodu.
Wzięłam głęboki oddech.
  -Okey, zaraz będziemy. – mruknęłam już spokojniejsza i się rozłączyłam. – Dalej dziewczyny, już są. – popędzałam je.
Wyszłyśmy na zewnątrz, zamknęłam szybko mieszkanie i już po chwili wpakowałyśmy się do samochodu, którymi przyjechali. Parę sekund później ruszyliśmy ulicą Londynu.
  -Dłużej już nie można było? – warknęłam do Harrego, który prowadził.
  -Pewnie tak. – wyszczerzył się. – Ale tak na serio, to Liam zapomniał umyć samochodu, a przypomniało mu się piętnaście minut przed wyjazdem, wiec jeszcze musieliśmy załatwić i to.
 A o tym mówiłyśmy! I to jeszcze Liam!
Rozejrzałam się.
  -No właśnie, a gdzie on jest?
  -Kto? – zapytał zdezorientowany Niall.
Przewróciłam teatralnie oczami. Ci faceci! Najpierw o czymś z nimi rozmawiasz, chwila ciszy, a już zapominają o czym.
  -No Liam… i Lou… i Zayn… Ej, wy chyba nie zapomnieliście o nich, co? – wymamrotałam.
  -Nieee. – przeciągnął Styles. – Lou stwierdził, że pewnie ciężko będzie się zabrać w ósemkę, więc oni pojechali drugim samochodem.
  -Chociaż jeden pomyślał. – westchnęłam.
  -Tylko mnie tu nie obrażaj! – wydarł się Harry. – Wiesz, zawsze możesz iść pieszo. – zagroził.
  -Okey, już się przymykam. – wyszczerzyłam się.
***
  -WYPRZEDŹ GO! – krzyczałam do Stylesa.
  -NO NIE MOGĘ! – Loczek nie pozostawał mi dłużny. – z naprzeciwka ktoś jedzie! Gdyby to było takie łatwe, już dawno bym to zrobił!
  -W takim tempie nigdy nie zdążymy nawet na wesele. – mruknęłam.
  -Staram się. – westchnął.
  -Wiem.
Przymknęłam oczy. Była już czternasta dwadzieścia, a jesteśmy dopiero w połowie drogi! Nie ma szans!
 Nagle sobie o czymś przypomniałam.
  -Harry, pamiętasz jak kiedyś mi mówiłeś, że znasz taki fajny skrót, którym można dwa razy szybciej dojechać do tej ulicy? – zapytałam z nadzieją, że jeszcze go nie przeoczyliśmy. Inaczej to by był po prostu pech.
  -Ty to masz łeb. – uśmiechnął się Loczek i gwałtownie skręcił w boczną uliczkę.
               ***
Jakieś dziesięć minut później byliśmy na miejscu. W prawdzie nie uratowało nas to zbytnio, ale zawsze. Gdybyśmy nie pojechali skrótem, bylibyśmy dwa razy później, czyli nawet na końcówkę ślubu byśmy nie zdążyli.
 Na tyle, na ile było to możliwe pobiegłam szybko pod kościół. Drzwi były już zamknięte, więc postanowiliśmy wejść bocznym wejściem.
 Pchnęłam drzwi, wszyscy wpatrywali się w skupieniu przed siebie. Po chwili usłyszałam głos Roberta, który wypowiadał przysięgę małżeńską, a następnie kapłana, który oznajmiał, że mogą się pocałować.
 Uśmiechnęłam się pod nosem.
 Chodź z początku nie byłam za bardzo przekonana do Roberta, teraz traktowałam go jak członka naszej rodziny. A poza tym mama była z nim szczęśliwa. Czego więcej mogłabym sobie życzyć?
 Już po chwili zobaczyłam, że tłum gości kieruje się głównymi drzwiami do wyjścia. My również cofnęliśmy się na zewnątrz.
Zobaczyłam jak fotograf robi zdjęcia.
 Po chwili moja rodzicielka zorientowała się, że jej się przyglądam. Poczekała, aż mężczyzna wykona koleją fotkę, a już po tym krzyknęła:
  -No chodźcie! – szczęście cały czas gościło na jej twarzy.
Podbiegliśmy szybko do dużego tłumku i stanęliśmy przybierając na twarze szczere uśmiechy.
Gdy fotograf skończył swoją pracę, przytuliłam mamę
  -Gratuluję!
Po chwili również wyściskałam Roberta.
  -Tobie też! – wyszczerzyłam się.
  -Dzięki.
Po chwili jakby rodzicielka sobie o czymś przypomniała.
  -Kiedy przyjechaliście? Nie widziałam was wcześniej. – uniosła jedną brew, czekając na wyjaśnienia.
  -Właśnie trwa ślub łamane na wesele. Naprawdę teraz chcesz to wiedzieć? – zapytałam. Nie chciałam psuć mamie tak pięknej chwili.
  -Masz rację… Lepiej nie. – oznajmiała z przekonaniem.
  -No właśnie. – uśmiechnęłam się.
W tej samej chwili podszedł do nas woźnica i powiedział, że można już jechać. Mama wraz z Robertem skierowali sie do powozu, a następnie ruszyli z pod kościoła.
  -To co? Zbieramy się? – zapytałam reszty.
  -Warto by było. Później znowu będą korki, bo każdy będzie chciał wyjechać i KTOŚ będzie mi się darł do ucha, że mam wyprzedzać. – Harry spojrzał na mnie znacząco.
Przybrałam minę niewiniątka.
  -Nie wiem, o co ci chodzi. – wyszczerzyłam się.
Loczek zmrużył oczy jak żmija
Ujęłam rękę Nialla i ruszyliśmy do samochodu.
 Gdy stanęłam przy aucie, obejrzałam się do tyłu.
  -Idziecie? – uśmiechnęłam się.
  -Tia. – mruknął Styles.

---------------
Koniec jest już baaaaaardzo bliski ;p Tak tylko mówię xD hahaha ;D
 Dooobra, nie będę się rozpisywać, napiszę tylko tyle, że bardzo, ale to bardzo dziękuje Wam za 22 komentarze pod poprzednią notką <3 Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy <333 Bardzo prosiłabym Was też, aby przy tym rozdziale również skomentowała każda osoba, byłabym Wam za to bardzo wdzięczna ;D
 Zapraszam również na bloga Najimi  <klik> ;D
Tak więc, to na tyle xD
Kocham Was <33

wtorek, 5 czerwca 2012

Rozdział 31


Z policji wróciliśmy dwie godziny później. Komendant poprosił, żebyśmy powiedzieli wszystko co wiemy, więc Louis opowiedział to, co usłyszał od Ronnie. Każdy szczegół się liczył, więc Tomlinson ich nie oszczędzał. Po skończonym przesłuchaniu, postanowiliśmy wrócić do domu. Tylko Karotkowy stwierdził, że pójdzie spotkać się szatynką.
 Dzięki Bogu nie było korków, więc w miarę szybko przedostaliśmy się do mieszkania.
  -Co robimy? – Zayn spojrzał na mnie.
  -Wiecie… - zamyśliłam się. - już dawno postanowiłam, że się za to zabiorę, ale jakoś tak nie miałam czasu… pamiętacie, jak mówiłam wam, że chciałabym zrobić wielki album z nami wszystkimi? – wszyscy pokiwali głowami. – Tak więc jest dość dużo fotek i fajnie by było je najpierw uporządkować chronologicznie. – powiedziałam. – Pomożecie mi? – zapytałam z nadzieją w głosie.
  -Jasne, że tak. – wyszczerzył się Liam.
  -Dzięki. – uśmiechnęłam się.- to ja pójdę po fotografia, a wy tu poczekajcie i… postarajcie się niczego nie zbić, dobrze?
  -Nie ma sprawy. – zapewnił Malik.
Przyglądałam mu się jeszcze przez chwilę, by sprawdzić, czy nie blefuje, ale już po chwili ruszyłam do swojego pokoju. Wygrzebałam kilka teczek z szafki i zeszłam na dół. Wszystko, co zabrałam ze sobą położyłam na stole.
  -Dobra, to chyba tyle. – westchnęłam. – Jakbyście mogli, to układajcie je miesiącami. – uśmiechnęłam się.
  -Gorzej już nie mogłaś wymyślić? – mruknął Liam.
Parsknęłam śmiechem.
Każdy wziął po jednej teczuszce i zaczął ją przeglądać. Co chwile ktoś wydzierał się skąd mam takie czy inne zdjęcie, kilka razy zostałam też szantażowana, że jeżeli nie wyrzucę danej fotografii, to i moje kompromitujące zdjęcia ujrzą światło dzienne… Taa, nie ma to jak przyjaciele.
 Kątem oka zauważyłam, że Harry trzyma w ręku jakieś zdjęcie i mu się przygląda. Po chwili westchnął cicho i delikatnie się uśmiechnął.
 Zaciekawiona, podeszłam do niego.
  -Co jest? – zapytałam.
  -Nic, nic. – mruknął i już chciał odłożyć zdjęcie, kiedy wyrwałam mu je z ręki.
Fotografia przedstawiała jego i Tomlinsona, robiących jakieś głupie miny. Nawet ich nie znając można się było domyślić, że wspaniale się dogadują.
  -Chodzi o Lou? – szepnęłam.
  -Tak… to znaczy nie… to znaczy… tak… - jąkał się, co chwile zmieniając decyzję. – Odkąd pojawiła się Ronnie, mam wrażenie, że tracę przyjaciela… Nie mam jej ani jemu tego za złe, ale… to takie dziwne uczucie, jeżeli kiedyś się świrowało wspólnie, a teraz siedzisz sam. – powiedział ze smutkiem.
Nie zastanawiając się nawet przez chwilę, przytuliłam Loczka.
  -Harry, wiem, że pewnie cię to nie pocieszy, ale w końcu i tak ułożycie sobie życie po swojemu. – mruknęłam. – Musisz być świadom, że to kiedyś nastąpi. Louie ma prawo do tego, by być szczęśliwym.
Chłopak westchnął.
  -Wiem. – mruknął. – Dobra, to ja… zajmę się tymi zdjęciami. – dodał cicho.
Pokiwałam głową i bez słowa odeszłam. Harry pewnie nie chciał bym na siłę go pocieszała. Jednak ja nie chciałam go też oszukiwać, mówiąc, że Lou rzuci Ronnie i wróci do niego. Być może było to okrutne dla Stylesa, ale taka była prawda. Oboje byli dla siebie stworzeni.
 Usiadłam obok Nialla.
Spojrzał na mnie.
  -Co z Harrym? – zapytał.
Przez pewien czas nie odpowiedziałam.
  -Louis. – szepnęłam tylko. Nie musiałam nic więcej mówić, on domyślił się o co chodzi.

Louis
Szliśmy ośnieżonymi ulicami Londynu, rozmawiając o czym tylko się dało. Ja opowiadałem Ronnie o chłopakach i o naszych wszystkich odwałach,  ona natomiast mówiła mi o swoich przyjaciołach i rodzinie. Nieraz też żartowaliśmy, żeby poprawić sobie humor. Zwykle mówiliśmy o właśnie takich błahych rzeczach, jednak nieraz rozmowa schodziła na poważne tematy jak to, co chcemy robić w przyszłości. Zadawaliśmy sobie też dużo pytań, żeby lepiej się poznać.
 W pewnym momencie przyszedł mi do głowy świetny pomysł. Zaproponowałem, żebyśmy poszli do jakieś restauracji, bo trochę zgłodniałem. Ronnie od razu się zgodziła.
 Weszliśmy do budynku i usiedliśmy przy stoliku i złożyliśmy zamówienie. Było to danie, którego nazwy nawet nie potrafiłem wymówić, ale smakowało obłędnie.
 Po skończonym posiłku, spojrzałem szatynce w oczy.
  -Może nie znamy się za długo, ale… wiedz, że naprawdę mi się podobasz. – na twarzy Ronnie pojawił się delikatny uśmiech.
  -Ty też nie jesteś mi obojętny. – odparła.
Poczułem, że żołądek podchodzi mi do gardła. Tak bardzo denerwowałem się przed powiedzeniem czegoś, co czułem już po kilku spotkaniach z nią, że byłem pewny, że nawet  zapomniałem jak się nazywam
 „Weź się w garść Lou!”  krzyczały moje myśli, ale jakoś tak nie mogłem ich posłuchać… A może nie chciałem? Nie ważne.
Wziąłem głęboki oddech.
  -Chciałabyś być moją dziewczyną? – zapytałem bardzo szybko.
Ronnie zastanowiła się przez sekundę, co dla mnie było wiecznością i obdarzyła mnie swoim najpiękniejszym uśmiechem.
  -Bardzo bym chciała.
  -Naprawdę?
Nie mogłem uwierzyć, że się zgodziła. W mojej głowie miałem tylko te najczarniejsze scenariusze, podczas których trzaśnie mnie w twarz i po prostu wyjdzie. Jednak niepotrzebnie się denerwowałem, bo wszystko poszło gładko, a przede mną dziewczyna, w której można powiedzieć, zakochałem się od pierwszego wejrzenia.
  -Naprawdę. – potwierdziła.
Wyszczerzyłem się, podniosłem się z krzesła i pocałowałem ją. Już teraz wiedziałem, że znaczy dla mnie bardzo wiele.

Skylar
Kończył się luty. Nawet się nie zorientowałam kiedy była już końcówka marca. Dużo się wydarzyło. Parę, która okradała ludzi, zamknięto na kilkanaście lat, więc przynajmniej mieliśmy pewność, że nikogo więcej, bynajmniej jak na razie, nie okradną.
A poruszając kwest ślubu, to pozostało tylko półtora miesiąca, więc trzeba było na poważnie wziąć się do roboty. Pomimo, że lokalem miał być dom Roberta, to i tak reszty nie było mało. Mieliśmy już załatwionych kelnerów, więc została tylko ekipa przygotowująca dekoracje itp. Jedną sobotę spędziłyśmy z mamą właśnie na chodzeniu po firmach i dopytywaniu się o oferty. W końcu jednak wybrałyśmy najkorzystniejszą dla nas i po uzgodnieniu wszystkich najdrobniejszych szczegółów, wróciłyśmy do domu, by zając się resztą.
 Nie miałam zbytnio czasu, by spędzać go z Niallem, jednak ten to rozumiał. Wiedział, że ślub, to nie lada przygotowań, więc nie przeszkadzał i byłam mu za to wdzięczna.
 Co do gości weselnych, to lista poszerzyła się o jedną osobę, a mianowicie Ronnie. Mama nie miała nic przeciwko, a przecież nie mogłam jej nie zaprosić, skoro teraz już była dziewczyną Lou.
 Pewnego dnia ja, Lexie oraz Ronn postanowiłyśmy kupić sukienki, natomiast chłopaki wybrali się do sklepu z garniturami. Trzeba było przyznać, nie mieliśmy zbyt dużo czasu, żeby przekładać to z tygodnia na tydzień.
  -To co? Ten na prawo?  – zapytała Ronn. – na wystawie są jakieś sukienki. Możemy wejść, a niech akurat będzie coś ciekawego?
Lexie spojrzała na nią zdezorientowana.
  -A my tu już czasem nie byłyśmy?
  -Nie, na pewno nie. – zapewniłam. – Przecież pamiętałabym.
Blondynka zaczęła się śmiać.
  -Ta, ty i pamiętanie.
Zmrużyłam oczy jak żmija.
  -Chodź, Ronnie. Zostawmy ja tutaj. – wzięłam szatynkę pod rękę i z miną a’la „Foch forever” na Lexie ruszyłam do budynku.
  -No weźcie! – darła się blondynka. – czekajcie na mnie! – zaczęła biec w naszą stronę, ale w swoich szpilkach miała trochę utrudnione zadanie.
W pewnym momencie zatrzymałyśmy się, żeby dziewczyna mogła nas dogonić i razem weszłyśmy do sklepu.
 Widząc śliczną liliową sukienkę, podbiegłam do niej szybko. Jednak tak szybko, jak podbiegłam, również odbiegłam, bo cena była strasznie wysoka. Pokazałam dziewczyną dyskretnym ruchem głowy, byśmy już wyszły. Dzięki Bogu zrobiły to, o co je prosiłam.
Wstąpiłyśmy jeszcze do kilku sklepów, a po udanych zakupach wróciłyśmy do domu. Ronnie wybrała sobie śliczną błękitną sukienkę, ja liliową, natomiast Lex szmaragdową, która idealnie do niej pasowała.

---
Pomimo tego, że pod poprzednim postem nie było 23 komentarzy, stwierdziłam, że dodam kolejny :)
 Tym razem nie będę już Wam mówić ile ma być komentarzy, bo jest to bez sensu. Chciałabym, żebyście z własnej woli komentowali, a nie pod przymusem. Jednak proszę Was o jedno, niech każdy kto czyta wyrazi swoją opinię chodź jednym słowem. Dla Was to nie jest tak dużo, a nawet nie wiecie jaki mam zaciesz, jak widzę, że ich przybywa. A poza tym bardzo, ale to bardzo chciałabym poznać Waszą opinię, bo dzięki będę mogła się sugerować, co poprawić, albo czego unikać ;p Tak więc jeszcze raz proszę <3
 No dobra, to na tyle ;D
 Kocham Was ♥

czwartek, 31 maja 2012

Rozdział 30


Słońce wlewające się przez okno mojej sypialni, świeciło mi w oczy. Przymrużyłam powieki i spojrzałam na mały zegarek znajdujący się na szafce przy łóżku. Dochodziła dziesiąta.
 Westchnęłam.
 No tak. Nie ma tak dobrze, trzeba pomału wstawać.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że Niall obejmuje mnie w tali. Uśmiechnęłam się do siebie na wspomnienie wczorajszej nocy. Jednym słowem było wspaniale.
 Spróbowałam wyswobodzić się z jego uścisku, jednak nic z tego.
 Delikatnie chwyciłam jego dłoń, chcąc ją „przełożyć” w inne miejsce, co zakończyło się powodzeniem. Już chciałam wstać, kiedy poczułam, jak blondyn ciągnie mnie do siebie, co sprawiło, że znowu leżałam na wyrku wpatrując się w jego oczy, które kochałam w nim najbardziej.
  -Chcę iść do łazienki. – mruknęłam, ale chłopak i tak mnie nie puścił. – Niall…
  -Kocham cię. – szepnął i pocałował namiętnie w usta.
  -Ja ciebie też. – nie pozostałam mu dłużna. – Ale to i tak nie zmienia faktu, że muszę iść do łazienki. – westchnęłam, czym wywołałam śmiech Irlandczyka.
  -No dobrze, idź. Ale zaraz do mnie wróć. – zastrzegł.
  -Obiecuję.
Wstałam, wzięłam swoje rzeczy i ruszyłam do toalety. Wzięłam szybki prysznic, po czym wysuszyłam włosy. Następnie zrobiłam delikatny makijaż i ubrałam w ubrania, które zabrałam ze sobą. Już po chwili gotowa, wyszłam z łazienki.
  -Ślicznie wyglądasz. – powiedział blondyn.
Spuściłam wzrok.
  -Dzięki. – delikatnie się uśmiechnęłam. – A ty co? Nie zamierzasz wstać? – zapytałam.
  -Jak na razie moje łóżko jest za wygodnie. – westchnął, a ja przewróciłam teatralnie oczami.
  -Dobra, w takim razie ja idę zadzwonić do mamy, żeby jej powiedzieć, że wcześniej wróciliśmy, a jak wrócę, masz już być na nogach. – zastrzegłam
Chłopak spiorunował mnie wzrokiem.
Posłałam mu całuska w powietrzu i wyszłam. Od razu skierowałam się do kuchni. Byłam tak głodna, że postanowiłam streścić się do minimum. Wyjęłam telefon z kieszeni, wybrałam numer rodzicielki i nadusiłam zieloną słuchawkę. Kobieta odebrała już po dwóch sygnałach.
  -Halo?
  -Cześć mamo… wiesz tak się złożyło, że jestem już w domu
  -Ale…?
  -Wytłumaczę ci jak wrócisz. – obiecałam.
  -To ja zaraz będę. – powiedziała bardzo szybko.
  -Mamo, wyluzuj. Nie rezygnuj ze swoich planów tylko dlatego, że moje się schrzaniły. – mruknęłam. Tak na serio prawda była inna. Po prostu nie chciałam, żeby rodzicielka zorientowała się, że mój chłopak był tu całą noc. Mogłaby nie oszczędzić dociekliwych pytań.
  -Jesteś pewna? – zapytała tylko.
  -Jasne. – odparłam. – Dobra, wiesz, ja muszę kończyć. Właśnie robię śniadanie.
  -Dobrze, to do zobaczenia.
  -Okey, pa. – rozłączyłam się.
Sekundę później zabrałam się już za przygotowywanie posiłku. Dziś postanowiłam postawić na naleśniki. Nie było z nimi zbyt wiele roboty, a były smaczne.
 Gdy robiłam już ciasto, usłyszałam, jak Niall schodzi głośno po schodach.
Już po chwili pojawił się w kuchni.
  -Co, łóżko już cię nie kocha? – zapytałam z uśmiechem.
  -Słyszałem, jak mówisz, że właśnie robisz śniadanie. – wyszczerzył zęby. – Oooo, naleśniki! Wiesz jak cię kocham!
  -Wiem, wiem – powiedziałam.
Już po chwili posiłek był gotowy. Zjedliśmy swoje porcje i z pełnymi brzuchami ruszyliśmy do salonu.
  -To jakie plany na dzisiaj? – zapytał.
Wzruszyłam ramionami.
  -Może po prostu posiedzimy nic nie robiąc? – zaproponowałam.
Chłopak chyba przystał na moją propozycję, bo objął mnie ramieniem.
 Nie przyszło nam jednak zbyt długo pobyć samym, bo już po chwili po domu rozległ się głos dzwonka.
  -Otworzę. – mruknęłam i ruszyła w kierunku drzwi.
Nadusiłam na klamkę, a moim oczom ukazał się Lou, Liam, Zayn i Harry.
  -Heloł Bejb. – przywitał się Tomlinson. – Tak sobie pomyślałem, ze pewnie znając was, to nie wymyślicie nic kreatywnego i będziecie siedzieć cały dzień. Zgadłem? – marchewkowy zajrzał do domu, a gdy zobaczył Nialla leżącego się na kanapie, przybił piątkę z Hazzą. – dziesięć punktów dla mnie!
Przewróciłam teatralnie oczami.
  -Tak więc przyszliśmy wam potowarzyszyć. – wyszczerzył się Zayn. – jest Lexie?
  -Nie…jak chcesz, to zadzwoń do niej. Powinna już być na nogach. – powiedziałam, a mulat pospiesznie wykonał moje polecenie. – Wejdźcie. – odsunęłam się, żeby ich wpuścić.
Przestąpili przez próg, a następnie udali się prosto do salonu, gdzie rozsiedli się wokół Nialla.
  -Hej, a gdzie ja usiądę? – zapytałam, widząc, że każdy centymetr kwadratowy kanapy jest zajęty.
  -Jest jeszcze fotel. – wyszczerzył się Hazza. Spiorunowałam go wzrokiem. – na który ja się przesiądę. – dodał szybko.
  -Lepiej. – uśmiechnęłam się do niego i cupnęłam koło mojego chłopaka.
Przez jakąś godzinę cały czas rozmawialiśmy. Kiedy dołączyła do nas Lexie, zaczęliśmy planować, co moglibyśmy dziś robić. Szczerze? Łatwiej jest wymyślić cos latem. Teraz już wszyscy mieli dość rzucania się śnieżkami i przemakania do suchej nitki. Niestety również w  kinach nie grano nic ciekawego. Wyglądało na to, że ten dzień będzie raczej jednym z tych nudnych.
 Oglądanie filmu przerwał nam dzwonek telefonu Louisa. Szatyn spojrzał na wyświetlacz, zmarszczył czoło, a następnie wstał i ruszył do kuchni.
 Uniosłam jedną brew.
  -A temu co? – zapytałam.
  -A kto go tam wie. – mruknął Liam. – Jak wróci, to pewnie się dowiemy. – wzruszył ramionami.
 Powróciliśmy do oglądania telewizji.
Lou nie wracał już przez dobre piętnaście minut. Zwykle nie był fanem długich rozmów telefonicznych, więc trochę mnie to dziwiło.
 Jednak już po chwili Tomlinson pojawił się przy nas.
  -Nie uwierzcie… - zaczął.
  -Co? – zapytałam.
Wszyscy zerwaliśmy się na równe nogi. Byliśmy święcie przekonani, że coś się stało.
  -Ronnie, dzwoniła…
  -Lou i właśnie w to mamy nie uwierzyć? – westchnął Harry.
  -Nie o to chodzi! Dzwoniła tu, z Londynu i powiedziała…
  -To one nie są jeszcze w górach? – zrobiłam zdziwioną minę.
  -No właśnie do tego dążę! Moglibyście mi nie przerywać? – warknął.
  -Już się uciszamy. – obiecałam.
Tomlinson westchnął.
  -Kurczę, nie wiem od czego zacząć… Dobra, od początku… Pamiętacie jak w dzień wyjazdu poszedłem się z nią pożegnać? – zapytał, a my pokiwaliśmy głowami. – No wiec wtedy powiedziałem jej, dlaczego wyjeżdżamy… że ta babka nas wywaliła twierdząc, że zamówiliśmy tylko na tydzień… Jak się okazało, parę minut później poszła również do domku Ronnie i powiedziała im to samo! Że rzekomo na tej jej liście są zakwaterowane do tego dnia! A one są na sto procent pewne, że tak jak my zamawiały domek na dwa tygodnie. – zakończył swój monolog.
 Wszyscy wpatrywaliśmy się na niego z niedowierzaniem.
  -To… to może jakiś przypadek? – zapytała Lexie.
Szatyn pokręcił przecząco głowa.
  -Nie sądzę… Dobra, jest jeszcze coś, co powinniście wiedzieć. Jak Ronnie wróciła wczoraj do domu i opowiedziała mamie tą historie, ta powiedziała, że właśnie ostatnio chodzą słuchy, że jest takie małżeństwo, które w pewnym sensie okrada ludzi. No bo wiesz, płacisz za dwa, oni wynajmują ci na tydzień. I tak cały czas. Tylko nigdy nikt nie wie, gdzie są. Raz tam, potem gdzie indziej. To dlatego nie można ich złapać. – wyjaśnił. – Są winni ludziom masę kasy. I uwierzcie, to nie tylko nam.
  -Trzeba z tym iść na policję. – mruknął Harry.
  -Tylko… Hmm.. jest jeszcze jedna, istotna sprawa… Nikt nie wie, gdzie są pieniądze. – powiedział Lou.
  -Trudno i tak byśmy ich nie mieli. Chce tylko mieć pewność, że oni już nie wrobią nikogo więcej. – odparł Loczek.
 Czyli wyglądało na to, że jednak mamy plany na dziś.

______
Już 30 O_o Maaasaaakra xD
-No to zbliżamy się do końca.. Jeszcze jakieś 2-4 rozdziały i epilog, który już skończyłam i powiem Wam szerze, że mi się podoba xD Taa, a skromność to moja największa cecha xD hahah ;D
-Mam nadzieję, jak skończę tego, to kolejny równie przypadnie Wam do gustu <3
-Dooobra, teraz podbijam stawkę o 1 xD Dacie radę z 23 komentarzami? ;D Byłabym baaardzo wdzięczna,  bo chcę poznać Waszą opinię o tym rozdziale ;D (Wiem, wiem, pisałam to pod poprzednią notką, ale powtórzę, proszę, aby jedna osoba nie pisała kilku komentarzy ;p)
-To na tyle ;D Kocham Was <3

poniedziałek, 28 maja 2012

Rozdział 29


Droga zleciała bardzo szybko, bo każdy z każdym rozmawiał. Nie obyło się również bez podgłaszania radia na maksa i wtórowaniu wokalistom. I przyznam szczerze, że jakbyśmy taką zwariowaną grupką wlecieli do jakiegoś programu typu x-Factor, jurorzy dostali by zawału. Ze śpiewem nie było tak źle, gorzej z tym, żeby się zgrać. Każdy miał swój rytm, więc gdy nieraz leciała jakaś szybko piosenka, połowa z nas śpiewała ją dużo wolniej. Taa… nie chcielibyście tego usłyszeć.
Podjechaliśmy pod mój dom, żeby wysadzić mnie i Lexie.
Już chciałam wychodzić, kiedy Niall mnie zatrzymał.
  -Później do ciebie wpadnę. – szepnął mi do ucha.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
  -Będę czekać. – obiecałam i wysiadłam z samochodu. Sekundę później auto odjechało. 
Wraz z Lexie ruszyłyśmy do domu. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłyśmy było odstawienie toreb.
  -Sky, tu leży jakiś liścik. – poinformowała mnie moja przyjaciółka, wskazując małą karteczkę na stole kuchennym.
 Chwyciłam wiadomość i przeczytałam. Jak się okazało mama zostawiła ją, gdybym w razie wróciła wcześniej (co za przewidywalność!), żebym wiedziała, że jest u Roberta. No, to wychodziło, że miałam cały dom dla siebie. Stwierdziłam, że o zmianie planów poinformuję ją jutro. Było już dość późno, więc nie chciałam, by teraz jeszcze wracała przez cały Londyn, co z pewnością gotowa byłaby zrobiła, byle tylko dowiedzieć się, dlaczego wróciliśmy wcześniej.
  -Chcesz gorącej herbaty? -  zapytałam blondynkę, na co ta ochoczo pokiwała głową.
Nastawiłam wodę i usiadłam przy stole kuchennym naprzeciwko Lexie.
  -Twoja mama wie, że będziesz wcześniej? – spojrzałam na nią.
  -Tak, dzwoniłam do niej jeszcze w górach.
  -I co ona na to? – zapytałam.
  -Twierdzi, że mogliśmy się o to kłócić. Przecież to, że ona niedosłyszała, czy coś, nie znaczy, że od razu my musimy na tym tracić. – mruknęła.
  -Taa, tylko kłóć się z takim rozwydrzonym babsztylem. – westchnęłam. - Jaki ci przywali baseballem, to się zdziwisz. No wiesz, takie staruszki są niepozorne.* – dodałam, a moja przyjaciółka wybuchnęła śmiechem.
 Nagle po domu rozległ się dzwonek komórki blondynki.
Dziewczyna przyłożyła aparat do ucha.
  -Halo? …Tak… Właśnie przyjechałyśmy… Jestem u Sky… No, ale… no dobrze… zaraz będę. – westchnęła Lexie i rozłączyła się. – Muszę już iść. – mruknęła. – Mama twierdzi, że „nie będę się szwendać po nocach” – zacytowała, robiąc cudzysłów w powietrzu. Następnie szybko ubrała się w kurtkę i spojrzała na mnie.
  -Do jutra? 
  -Jasne. – uśmiechnęłam się.
Blondynka wyszła z domu.
  -No tak, czyli zostałam sama. – mruknęłam sama do siebie.
Wstałam i skierowałam się do pokoju z zamiarem obejrzenia jakiegoś filmu, dopóki Niall nie przyjdzie. W sumie, to mogłabym się rozpakować, ale postanowiłam, że zostawię to na jutro. Włączyłam telewizor. Przez dłuższą chwilę skakałam po kanałach, aż w końcu zatrzymałam się na jakimś filmie, który z początku wydawał mi się normalny, ale po chwili zorientowałam się, że jest to horror. Spojrzałam na tytuł. Z racji tego, że słyszałam już od paru osób, że nie jest on najstraszniejszy, postanowiłam go zostawić. 
 Akcja pomału się rozkręcała. Jakaś mała dziewczynka wbiegła do domu, który na pozór wyglądał normalnie. Jednak jak się już chwilę później okazało, był to dom tortur, gdzie na każdym kroku ktoś obcinał komuś głowę piłą mechaniczną albo coś w tym rodzaju. Powiem tylko tyle, że wbrew zapewnieniom znajomych, wyglądało to dość strasznie.
Dziewczynka uciekła po schodach na górę w nadziei, że tam będzie spokojniej. I miała rację. Szła cichym korytarzem. Wokół panowała tylko ciemność. 
  -Uciekaj, mała! – darłam się do ekranu. – zaraz coś tu wyskoczy!
W napięciu czekałam, aż jakaś dziwna istota wyleci przed dzieckiem, kiedy nagle ktoś złapał mnie za ramię.
 Zaczęłam się krzyczeć jak opętana.
  -Sky, spokojnie. To tylko ja. – powiedział Niall i już chciał mnie pocałować, kiedy go odepchnęłam.
  -Idioto! Wystraszyłeś mnie! – wydzierałam się. – Przez ciebie prawie serce mi stanęło!
Zauważyłam jak na twarzy mojego chłopaka pojawia się ledwo zauważalny uśmieszek.
  -Bardzo zabawne! – krzyknęłam, skrzyżowałam ręce na piersi i odwróciłam głowę.
Wiedziałam, że to po części też moja wina, bo przecież to ja nie zamknęłam drzwi. Jednak to nie zmienia faktu nie powinien mnie tak straszyć! 
 Chłopak usiadł obok mnie.
  -No weź! – przytulił mnie. 
  -Nie odzywam się do ciebie. – warknęłam.
  -Wiesz, że właśnie to zrobiłaś? – zauważył blondyn.
Spojrzałam na niego.
  -Wcale nie. – mruknęłam.
Chłopak uniósł jedną brew.
  -Przeszkadzasz mi w obrażaniu się na ciebie! – krzyknęłam z wyrzutem, a Niall się zaśmiał.
  -Przepraszam. – odparł. – teraz mi wybaczysz?
  -NIE! – wydarłam się.
Na twarzy Irlandczyka pojawiło się zdezorientowanie.
  -Ale… właśnie w takich momentach dziewczyna odpowiada: Tak, wybaczę ci, kocham cię! – mruknął.
Tym razem i ja się uśmiechnęłam.
  -Hazza wciągnął cię w oglądanie tych swoich romansideł? – zapytałam.
  -Skąd wyciągasz takie wnioski? – zrobił zdziwioną minę.
Parsknęłam śmiechem.
  -Hmmm... tak jakoś – odparłam i pocałowałam chłopaka na spóźnione powitanie.
  -No, ale przyznaj. Nie chciałbyś mieć takiego naprawdę romantycznego chłopaka? – spytał uśmiechając się.
  -No nie wiem. – powiedziałam. – A co bym mogła robić z takim naprawdę romantycznym chłopakiem? – uniosłam jedną brew.
  -Na przykład tańczyć w świetle księżyca. – podsunął, a następnie wstał i wyłączył telewizor. 
Podszedł do radia i pogrzebał chwilę w płytach leżących koło niego. Gdy znalazł odpowiednią, wsadził ją do odtwarzacza. Już po chwili po domu rozniosła się cicho delikatna muzyka <klik>. 
 Niall podszedł do mnie i wyciągnął rękę.
  -W prawdzie nie mamy tutaj księżyca, ale… mogę prosić? – zapytał.
Uśmiechnęłam się delikatnie i wstałam.
 Chłopak jedną ręką chwycił moją dłoń, a drugą położył na mojej talii.
 Przez chwilę kołysaliśmy się w rytm melodii.
  -I jak? Odpowiada ci taki romantyczny chłopak? – zapytał patrząc mi w oczy.
  -Jak najbardziej. – odparłam utrzymując z nim kontakt wzrokowy. – kocham cię.
Wpił się moje usta, zanim zdążyłam jeszcze cokolwiek powiedzieć.
Nie pozostałam mu jednak dłużna. Nasze pocałunki z każdą chwilą stawały się coraz bardziej namiętne. W pewnym momencie przestaliśmy tańczyć, żeby bardziej się skupić na poprzedniej czynności. 
Nawet się nie zorientowałam, kiedy Niall przyparł mnie do ściany, nie przerywając całowania. Wplotłam dłonie w jego włosy. Poczułam, jak przechodzą mnie dreszcze, gdy dotknął moich pleców. 
 Zaczął całować mnie po szyi. 
Jęknęłam.
Blondyn zaśmiał się cicho, jednak już po chwili powrócił do wcześniejszej czynności.
Tak bardzo go pragnęłam, wiedział to i zgrabnie wykorzystywał…
 To właśnie tej nocy pierwszy raz kochałam się z Niallem Horanem.

*Zapożyczone z rozmowy mojej i @CallMeMsHoraan xD STARUSZKI – NINJA! ;D Hahaha ;D
____
-No i jest kolejny ;D Już 29! :o
-Wydaję mi się, że chyba nie jest najgorszy ;p Ale to do Was należy ocena ;p
-Jeżeli macie jakiekolwiek pytania, to tu macie mój ask <klik>
-Dacie radę z 22 komentarzami? :) (Tylko niech jedna osoba nie pisze kilku komentarzy ;p To taka mała prośba ode mnie ;p)
-Dooobra, to na tyle ;p Do następnego <3
                                               KOCHAM WAS <333


piątek, 25 maja 2012

Rozdział 28


Skylar
 Siedziałam w swoim pokoju i przeglądałam różne stronki plotkarskie. Jak zwykle nie było nic wartego uwagi. No bo kogo niby obchodzi to, że któraś z gwiazdek popu powiększyła sobie biust? Na pewno nie mnie. Postanowiłam zająć się czymś innym.
 Zamknęłam laptopa, odłożyłam go na półkę, po czym ruszyłam do drzwi. Zeszłam na dół, a następnie skierowałam się do salonu.
 Chłopaki siedzieli na kanapie i oglądali jakiś reality – show.
  -Gdzie Lexie? – zapytałam.
Niall odwrócił głowę w moją stronę.
  -Robi obiad. – wyszczerzył się.
Przez chwilę zastanawiałam się, co go tak cieszy, jednak już po chwili zrozumiałam. No tak, moja przyjaciółka przygotowuje jedzenie. Wszystko jasne.
 Odwróciłam się napięcie i ruszyłam do Lexie.
 Blondynka majstrowała coś przy wielkim garnku.
  -Nie utop się. – powiedziałam, gdy ta wsadziła połowę głowy do naczynia.
Dziewczyna zaśmiała się.
  -Najwyżej mnie wyłowisz. – puściła mi oczko.
  -Jasne. – odparłam z sarkazmem i usiadłam na krześle. W pewnym momencie spojrzałam na kalendarz. Gdy uświadomiłam sobie, który dzisiaj jest, o mało nie spadłam z krzesła. I to dosłownie.  – Ogarniasz to, że niedawno przyjechaliśmy, a tak naprawdę minął już tydzień? – zapytałam zdziwiona. – Niedługo będziemy musiały wracać do szkoły. – mruknęłam ze smutkiem.
  -Nic mi nie mów. – westchnęła. – A to dopiero luty! Do wakacji jeszcze tak dużo czasu. – powiedziała przygnębiona.
Przez chwilę panowała całkowita cisza.
  -Co sądzisz o Ronnie? – zapytałam.
  -Jest całkiem fajna. – uśmiechnęła się. – szkoda tylko, że Lou nie przyprowadza jej tu częściej. Przydałoby się nam towarzystwo jakiejś dziewczyny. Mieszkanie z pięcioma facetami to nie lada wyczyn. – mruknęła, a ja się zaśmiałam.
  -Nie jest aż tak źle.
  -No, w sumie to nie… Ale nie zaprzeczysz, że jeśli Ronnie by tu częściej przychodziła, byłoby fajnie. – powiedziała.
  -No jasne, że tak. – uśmiechnęłam się. – wiesz, mam pewne podejrzenia dlaczego jej zbyt często tutaj nie ma. – odparłam tajemniczo.
  -Jakie? – blondynka uniosła jedną brew.
  -Jeszcze Harry mógłby poczuć się zazdrosny, a wtedy w złości mógłby wywalić Lou z pokoju, a nawet domku. A przecież wiesz, jak Karotkowy lubi ciepło. – powiedziałam ściszonym głosem.
  -Tak, to bardzo prawdopodobne! – potwierdziła z poważną miną, ale nie wytrzymała zbyt długo, bo już po chwili parsknęła śmiechem.
Nagle po domu rozległ się odgłos dzwonka.
  -Ja otworzę. – powiedziałam.
Wstałam i ruszyłam do drzwi.
 Na zewnątrz stała jakaś kobieta, co trochę mnie zdziwiło.
  -Czy zastałam panią… - spojrzała na kartkę, którą trzymała w ręku. – Skylar Thomas?
  -Tak. – powiedziałam. – Coś się stało? – zapytałam.
  -Wczoraj mieliście państwo opuścić ten domek i oddać mi klucze. A z tego, co wiem, jeszcze do mnie nie dotarły.
Zatkało mnie.
  -Ale… ale jak to? Przecież mamy ten domek zarezerwowany na jeszcze kolejny tydzień. – zapewniałam
  -Na mojej liście macie do wczoraj. – odparła kobieta. – Gdy dzwoniono do mnie z rezerwacją, było ustalone, że ten domek będzie państwu wynajęty na tydzień i ani dzień dłużej.
Przyglądałam jej się zdezorientowana.
  -To ja może… zawołam koleżankę, która zamawiała… Lexie! – krzyknęłam.
Już po chwili blondynka stała obok mnie.
  -Tak? – zapytała.
  -Ta pani twierdzi, że rezerwowałaś domek tylko na tydzień.
  -Yyy… nie? Od samego początku mówiłyśmy, że bierzemy go na dwa tygodnie, więc właśnie na tyle go zamówiłam. – odparła dziewczyna.
  -Coś mi się nie wydaję. – mruknęła kobieta.
  -Ale tak było. Pani nie może… - próbowała powiedzieć Lexie, ale właścicielka jej przerwała.
  -Słuchaj, cukiereczku. Nie będziesz mi tu mówić, co ja mogę, a czego nie. Sprawa jest prosta, jeżeli się dziś nie wyniesiecie i nie oddacie mi kluczy maksymalnie do wieczora, zadzwonię po policję. – warknęła, odwróciła się napięcie i ruszyła do swojego samochodu.
 Zamknęłam drzwi.
  -No to fajnie. – westchnęłam. – jesteś pewna, że zarezerwowałaś ten domek na dwa tygodnie? – spojrzałam na moja przyjaciółkę.
  -Tak! Przecież nie zapomniałabym o czymś takim. – powiedziała.
Przymknęłam powieki. No tak, miały być fajnie, a wyszło jak zwykle.
 Nagle przy moim boku zmaterializował się Niall.
  -Coś się stało? – zapytał.
Spojrzałam na niego.
  -Tak jakby…Przed chwila była tu właściela i powiedziała, że mamy się jeszcze dzisiaj wynieść, zgodnie z jakąś tam jej listą, domek zamawialiśmy tylko na tydzień. – mruknęłam. – postraszyła nas nawet policją. – zmarkotniałam.
Tak bardzo chciałam, żeby było fajnie. Mieliśmy spędzić dwa tygodnie wszyscy razem, przed powrotem do szkoły, czyli szarej rutyny.
 No, ale co zrobić? To był jej domek, ona tu rządziła, więc nie mogliśmy się z nią kłócić.
  -No to wychodzi na to, że trzeba się spakować. – mruknęłam i podreptałam do swojego pokoju.
 Wyjęłam walizkę z szafki, oraz szybko wszystko do niej powkładałam. Po chwili dołączył do mnie Niall, robiąc to samo, tyle że poszło mu to dużo szybciej.
 Usiadłam na brzegu łóżka.
  -Szkoda, że musimy już wracać. – westchnęłam.
  -Niestety. – odparł blondyn. – Ale to dziwne, nie sądzisz? Przecież Lexie trzy razy nam mówiła, że na pewno zamawiała domek na dwa tygodnie… Raczej nas nie okłamała… A może ta baba coś bierze, że już nie pamięta niektórych rzeczy? – zapytał, na co ja się zaśmiałam.
  -Skoro tak, to niech to jak najszybciej odstawi. – powiedziałam poważnie.
Nagle usłyszałam, jak Lexie woła, że mamy się pospieszyć.
 Znieśliśmy nasze walizki na dół.
  -Gdzie Lou? – zapytałam, rozglądając się.
  -Poszedł pożegnać się z Ronnie. – poinformował mnie Harry. – powinien zaraz być.
Pokiwałam głową i usiadłam na kanapie w salonie.
Czekaliśmy jakieś dziesięć minut, aż wreszcie Tomlinson się zjawił.
  -Powiedziałem jej, że wyjeżdżam… - mruknął.
  -I co ona na to? – zapytał Liam.
  -No właśnie, nie uwierzycie! – krzyknął, diametralnie zmieniając wyraz twarzy na szczęśliwy. – Jak się okazało też mieszka w Londynie! Fakt, prawie na drugiej stronie miasta, ale sam to! Powiedziała, że ona i jej przyjaciółki zostają jeszcze na tydzień, ale gdy tylko wróci, odezwie się do mnie i będziemy mogli się spotkać! Nawet nie wiecie, jaki jestem szczęśliwy! Myślałem, że gdy wrócimy, to będzie koniec! A tu taka niespodzianka!
Uśmiechnęłam się szeroko.
Uświadomiłam sobie, że jest to jedyna pozytywna rzecz w tym dniu.
  -To wspaniale. – powiedziałam.
  -Wiem! – wyszczerzył się.
  -To co? Jedziemy? – zapytał Harry.
Pokiwaliśmy głowami.
Wstałam, wzięłam swoją walizkę oraz wyszłam z domu. Reszta poszła za moim przykładem.
Szybko zapakowaliśmy torby i usadowiliśmy się w samochodzie. Ja siedziałam na samym końcu z Niallem.
  -A wie ktoś może, gdzie mieszka ta babka? – zapytał Lou.
  -Yyy… poczekaj… gdzieś tu mam adres. – Lexie zaczęła grzebać w swojej torbie. – O! Mam!
Podała Tomlisonowi karteczkę.
  -Dooobra, trzymajcie się ludziska, jedziemy! Kierunek – Londyn!. – powiedział Karotkowy i ruszył z podjazdu
My natomiast pogrążyliśmy się w rozmowie, żeby tylko czas nam szybciej zleciał.

  ----
-No i jest kolejny :)
Nie wyszedł taki, jaki bym chciała, ale mam nadzieję, że choć trochę się Wam podobał ;D
-Sądzę, że ten blog, to przegrana sprawa... Pamiętacie, jak mówiłam, a raczej pisałam, że chcę założyć bloga z Harrym? Wydaje mi się, że jakoś tamta historia jest lepsza... Tak więc, poradźcie mi. Porzucić tego bloga i zacząć tego z Hazzą, czy napisać na tego jeszcze ze 2-3 rozdziały oraz epilog i dopiero wtedy zacząć pisać kolejnego?  Pomóżcie...
-Byłabym wdzięczna za Wasze komentarze :D Nawet nie wiecie, ile one dla mnie znaczą, sprawiają, że na mojej twarzy pojawia się wielki banan ;p I nie, nie liczy się dla mnie tylko jakaś głupia cyferka, lecz Wasza opinia ;D
-Doobra, to chyba na tyle ;p
                                              KOCHAM WAS <333

sobota, 19 maja 2012

Rozdział 27


            Drugi dzień naszego wyjazdu w góry dobiegał końca. Było już dość późno, więc wszyscy rozeszli się po swoich pokojach. Zostałam sama z Niallem, więc wzięliśmy dwa bujane fotele, koce i usiedliśmy na balkonie. Później mój chłopak skoczył jeszcze po herbatę, żebyśmy mogli się rozgrzać.
 No nie powiem, było bardzo miło. Po raz pierwszy od przyjazdu mieliśmy czas tylko dla siebie. Mimo, że na dworze strasznie mroziło i czułam, że zamarzam, nie zamieniłabym tej chwili na żadną inną.
 Przez chwilę panowała zupełna cisza.
Spojrzałam na niebo. 
  -Pięknie, co nie? - zapytał Niall.
 Uśmiechnęłam się delikatnie.
  -Zawsze, gdy patrzyłam w gwiazdy, miałam nadzieję, że jedną z nich jest Jonathan. Że spogląda na mnie z góry i się uśmiecha. - mruknęłam już bliska płaczu. Ten temat zawsze tak na mnie działał. Jednak mówienie o nich sprawiało mi jakąś taką ulgę. - żałuję, że nie ma go przy mnie. - powiedziałam, a w moich oczach zebrały się łzy.
 Zrzuciłam z siebie koc i podeszłam do barierki.
  -Wiesz, że dziś mija dokładnie jeden rok od jego śmierci? – szepnęłam.
Usłyszałam jak blondyn wstaje z fotela. Już po chwili był przy mnie, przytulając mnie mocno do siebie.
  -Wiem. – mruknął.
  -Dlaczego on odszedł? – zapytałam cicho. – Przecież miał przed sobą jeszcze całe życie! – powiedziałam z żalem.
  -Widocznie ten Ktoś na górze miał dla niego inne plany. – odparł, czym wywołał mój płacz.
 Od śmierci Jonathana miałam wrażenie, że Stwórca z jakiegoś powodu mnie nienawidzi. Po kolei zabierał mi najważniejsze osoby w moim życiu. Tak, jakby chciał mnie ukarać za coś, czego nie zrobiłam. No bo jak inaczej wytłumaczyć to, że gdy miałam czternaście lat, moja babcia zmarła na raka, a kilka lat temu to samo przytrafiło się Jonathanowi?
 Powoli przestawałam wierzyć. „No bo po co?” – myślałam wtedy. Jednak pewnej nocy przyśnił mi się sen, w którym mój braciszek schodził z nieba po schodach z chmur. Pamiętam dokładnie, co wtedy powiedział.
             „Sky, przestań! Musisz uwierzyć w Boga! Nie zadręczaj się, tam na górze czuję się lepiej. Nie cierpię tak, jak tu podczas na górze. On nie miał nic wspólnego z moją chorobą. Pomógł mi. Nie miej Mu tego za złe.”
 Gdy tylko wypowiedział ostatnie słowa, po prostu odwrócił się i ruszył do drzwi z małych, puszystych obłoczków. Pamiętam, jak próbowałam za nim pobiec, ale z jakiegoś nieznanego dla mnie powodu nie mogłam się ruszyć.
 Gdy się obudziłam, miałam łzy w oczach. Wiedziałam już, co muszę zrobić. Pomimo, że był to tylko sen, potraktowałam to wszystko na poważnie.
 Po raz pierwszy od czterech miesięcy, poszłam do kościoła, a drodze powrotnej wstąpiłam na cmentarz. I czułam się lepiej. Miałam wrażenie, że mój mały braciszek cały czas jest ze mną, co dało mi siłę, by żyć dalej…
 Ze wspomnień wyrwał mnie głos mojego chłopaka.
  -Chodźmy już, przemarzniesz.
 Nie odpowiedziałam.
 Chciałam tu zostać. Spróbować jakoś uczcić śmierć Jonathana. Nie miałam teraz głowy do tego, by iść spać. Nie byłam nawet do końca przekonana, czy udało by mi się zasnąć.
  -Sky? – odchylił mnie od siebie, by spojrzeć mi w oczy. – Słyszysz mnie?
Pokiwałam delikatnie głową.
  -Idź, zaraz przyjdę. – zapewniłam cicho.
Chłopak przez chwilę się wahał, ale już po sekundzie odwrócił się napięcie i ruszył do domku. Pewnie widział po moim wyrazie twarzy, że chcę zostać sama.
 Jeszcze raz spojrzałam na niebo.
  -Dobranoc braciszku. – szepnęłam.
Jedna z gwiazd zamigotała, co upewniło mnie w poprzednim przekonaniu.
Uśmiechnęłam się delikatnie i wyszłam.
                                                          
Louis
  -Tak, Louis wyglądasz dobrze. – zapewniało mnie z uśmiechem moje odbicie.
Pokręciłem przecząco głową.
Moje drugie ja się wkurzyło.
  -Słuchaj mnie uważnie ciemna maso, bo drugi raz powtarzać nie będę! Nawet jeżeli coś nie będzie idealnie, to przecież Ronnie ma cię lubić za osobowość, a nie wygląd! – krzyknął Lou numer dwa.
Westchnąłem.
  -Wiesz, jakoś tak cię nie lubię. – mruknąłem i wyszedłem z łazienki kierując się ku drzwiom wyjściowym.
Jednak już po chwili odrzuciłem tą myśl i ruszyłem pędem do lustra.
  -Ale na pewno dobrze wyglądam? – zapytałem z nadzieją.
Moje odbicie wywróciło oczami.
  -Idź już!
  -Okey, okey. – odparłem i opuściłem pomieszczenie.
  -Przy wejściu napotkałem Harrego, który siedział jakieś dwa metry od toalety i czytał gazetę.
 Odłożył pisemko i spojrzał na mnie z uśmiechem.
  -Długo tu jesteś? – zapytałem.
  -Wystarczająco długo, by wszystko słyszeć! – zaczął się śmiać jak głupi. – Gadasz sam ze sobą?
Zastanowiłem się przez chwilę.
  -Tak, no bo wiesz, czasami trzeba porozmawiać z kimś inteligentnym. – zastrzegłem i ruszyłem do wyjścia, zostawiając Loczka ze zdezorientowaniem na twarzy.
 Gdy zamykałem drzwi, usłyszałem jeszcze krzyk Hazzy:
  -JA JESTEM INTELIGENTNY!
Zaśmiałem się cicho.
  -Jasne, Harry. – mruknąłem.
                                                           ***
            Brnąłem przez śnieg, byle tylko jak najszybciej dotrzeć do domku Ronnie, bo właśnie stamtąd mieliśmy ruszyć do miejsca, w które planowałem ją zabrać.
 Szczerze? Kompletnie nie wiedziałem, co powiem. Podobała mi się, a to sprawiało, że gdy tylko o niej pomyślałem miałem nogi jak z waty, więc co będzie jak ją zobaczę?
 Wiedziałem, że nawet gdybym się zbłaźnił, to jej by nie zraziło. Już na pierwszy rzut oka było widać, że nie jest tym typem dziewczyny, według której randka musi przebiegać idealnie od początku do samiutkiego końca. Jednak nawet, gdy tak o tym myślałem, nic nie sprawiało, że poczułem się lepiej.
 Zatrzymałem się przed małym domkiem z liczbą dwa.
Wziąłem głęboki oddech.
  „Spokojnie, Lou.” – pomyślałem w duchu, jednak nic to nie dawało.
 Zastanawiałem się, co powiem. Może jakiś żart? Tia, jasne..
 Uniosłem rękę, żeby zapukać, jednak już po chwili ją opuściłem.
„Dalej!” – krzyczały moje myśli.
 Teraz już postanowiłem ich posłuchać.
 Delikatnie zapukałem.
 Już po chwili drzwi się otworzyły, a w nich stanęła Ronnie.
  -Cześć, Lou. – uśmiechnęła się delikatnie.
Odwzajemniłem ten gest. Byłem zbyt zdenerwowany, żeby coś powiedzieć.
Po chwili jednak postanowiłem wziąć się w garść.
  -Gotowa? – wyszczerzyłem się, na co szatynka tylko pokiwała głową.
Widać było, że jest nieśmiała.
  -Co powiesz na gorącą czekoladę? – zapytałem.
  -Bardzo chętnie. – uśmiechnęła się.
Zaczekałem tylko, aż dziewczyna ubierze kurtkę, a następnie pogrążeni w rozmowie, ruszyliśmy do miejsca, w którym byliśmy wczoraj.
 To wszystko mógłbym określić jednym zdaniem: JESTEM NA TAK!

___________
-Po pierwsze baaaaaaaaaardzo Was przepraszam, że taki krótki. Następny będzie dłuższy, obiecuję! ;D
haha ;D
- Mam nadzieję, że rozdział chodź trochę się Wam podoba ;p 
-Doooobra, jeszcze tylko jedna sprawa, zapraszam Was do udziału w sondzie. Chciałabym się mniej więcej zorientować, ile osób czyta te moje wypociny ;p
-No to na tyle ;p Kocham Was <33333

sobota, 12 maja 2012

Rozdział 26


Gdy tylko nastał ranek, zerwałam się na równe nogi, by jak najszybciej zacząć nowy dzień.
 Otworzyłam okno na oścież, bo w pokoju śmierdziało wszystkim… dosłownie. Wczoraj wieczorem, gdy tylko Liam wrócił z jedzeniem, wszyscy zrobili napad na cztery ściany moje i Nialla. Żarcia było dwa razy więcej niż nas, więc właśnie stąd ten zapach. Już wcześniej posprzątaliśmy część bałaganu, ale i tak paczki po chipsach walały się po podłodze.
 Westchnęłam cicho widząc to wszystko.
No tak, nabałaganili, a teraz ja to muszę sprzątać. Typowe.
Szybko się ogarnęłam i wzięłam za uprzątanie bałaganu. Pozbierałam wszystkie paczki po chipsach, zmiotłam podłogę a następnie ją umyłam.
Podczas gdy ja starałam się chociaż trochę doprowadzić dom do porządku, mój chłopak jeszcze smacznie spał. Postanowiłam coś z tym zrobić.
  -Nialler. – szepnęłam cicho, by później móc chociaż przysiądź, że próbowałam go obudzić normalnie. Widząc, że chłopak nie reaguje, postanowiłam przystąpić do środków specjalnych. – NIALL! – wydarłam się na całe gardło. Byłam pewna, że teraz to już obudziłam cały domek.
Blondyn, gdy tylko został brutalnie zerwany z łóżka, tak się wystraszył, że spadł na podłogę z głośnym hukiem. Na chwilę zniknął mi z oczu, ale już po chwili po drugiej stronie wyrka wyłoniła się rozczochrana czupryna Irlandczyka oraz mordercze spojrzenie skierowane w moją stronę.
 Zaczęłam się śmiać.
  -Bardzo zabawne. – warknął blondyn i zaczął się zbierać z podłogi.
  -Oj kochanie. Nie denerwuj się. – powiedziałam, na co chłopak ponownie zgromił mnie wzrokiem. Żeby jeszcze bardziej go zdenerwować, posłałam mu całuska.
 Twarz Nialla złagodniałą, co poniekąd trochę mnie zdziwiło.
  -Wiesz, że nie umiem się na ciebie gniewać. – odparł z uśmiechem.
  -Jestem tego świadoma. – wyszczerzyłam się.
                                                                   ***
Gdy tylko wszyscy się ogarnęli, zrobiłyśmy z Lexie śniadanie. Oczywiście jeszcze zanim doniosłyśmy tackę z kanapkami na stół, całość zniknęła, bo każdy był tak głodny, że w oka mgnieniu wziął swoją porcję. W efekcie musiałyśmy zrobić jeszcze raz tyle, bo jak się okazało, najadły się tylko trzy osoby. Ta, tak to jest, gdy ma się na wykarmieniu pięciu facetów.
Później, gdy wszyscy się już najedli (a trwało to dość długo), stwierdziliśmy, że przejdziemy się do takiego jakby budynku, którego wspólnie miały cztery domki. Znajdowała się tam kręgielnia, bilard itp.
 Wyszliśmy z domu, wcześniej zamykając drzwi. Do budynku nie mieliśmy jakieś sto metrów, więc dzięki Bogu nie zamarzliśmy na śmierć.
Gdy weszliśmy do środka, momentalnie zrobiło mi się ciepło. I w sumie to był jedyny plus całej tej sali. Obiecane atrakcje na pierwszy rzut oka nie były wcale takie fajne. Najlepszym pomysłem wydały nam się kręgle.
Pospiesznie zostawiliśmy kurtki na wieszakach i spojrzeliśmy na wielki plan stojący na środku sali. Kręgielnia była na samym końcu budynku, do której już po sekundzie ruszyliśmy.
        Totalne pustki, to za mało powiedziane. Widać większość lokatorów z czterech sąsiednich domów, raczej nie korzystało z atrakcji. Była tylko grupka dziewczyn, które stały przy wypożyczalni butów, najwyraźniej przez nikogo nie obsługiwanej.
 W pewnym momencie poczułam jak ktoś szarpie mnie od tyłu za rękaw. Obróciłam się pospiesznie, żeby już zacząć się wydzierać, ale dostrzegłam, że jest to Lou, który przyglądał mi się z wyczekiwaniem.
  -Yyy… Coś nie tak? – zapytałam.
 Już chciał odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Miał zmartwiony wyraz twarzy, więc nawet go nie znając, można było zauważyć, że coś go trapi.
  -Ey, marchewkowy! – szturchnęłam go palcem, tym samym zwracając uwagę przyjaciół na naszą nieobecność. – Zaraz do was dojdziemy. – poinformowałam ich na co tylko skinęli głowami i ruszyli dalej.
 Spojrzałam na Tomlinsona z wyczekiwaniem.
  -Powiesz mi? – mruknęłam.
Chłopak wziął głęboki wdech.
  -Widzisz tą grupkę dziewczyn? – zapytał, a ja pokiwałam głową. – zwróć uwagę na tę szatynkę. – odparł. – Ładna jest. – dodał rozmarzonym głosem.
 Uśmiechnęłam się pod nosem. Czyżby nasz marchewkowy zakochał się od pierwszego wejrzenia?
  -Pomóż mi, Sky! Co ja mam zrobić. – mruknął.
  -Po prostu do niej podejdź, Louis. – powiedziałam.
  -Ale jak? – zapytał błagalnie.
  -Wiesz lewa, prawa, lewa, prawa…
Szatyn spojrzał na mnie poirytowany.
  -Bardzo zabawne. – warknął.
  -Louie, wyluzuj! Będzie dobrze, zobaczysz. - uśmiechnęłam się.
  -Mam taką nadzieję. - mruknął.
  -Będzie, będzie. Ja już to wiem. - zapewniłam.
  -Dzięki... To ja... idę... Albo czekaj! Weź coś zrób, żeby reszta tam nie stała! - poprosił.
  -A co ja ci zrobię? - zapytałam.
  -Bądź kreatywna. - puścił mi oczko.
Westchnęłam.
  -Dobra... spróbuję. - mruknęłam, na co Tomlinson się uśmiechnął. - czekaj tu.
Chłopak pokiwał głową.
Ruszyłam do reszty.
  -Mam do was misję. - powiedziałam.
 Momentalnie wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę.
  -Słuchamy. - Harry poruszył brwiami.
 Zaczęłam się śmiać.
  -No dobra, do rzeczy. - odparłam. - Naszemu Louiemu spodobała się dziewczyna z tej grupki. - wskazałam delikatnie głową w stronę kilku nastolatek. - i nagle zrobił się wstydliwy. No więc chodzi o to , by zagadać tamte, by marchewkowy mógł porozmawiać ze swoją wybranką na osobności. - wytłumaczyłam, chociaż nie byłam pewna, czy dostatecznie jasno jak dla moich przyjaciół. – Rozumiecie?
Pokiwali głowami a juz po chwili Harry wystąpił do przodu.
  -Zejdźcie mi z drogi. To zadanie dla prawdziwego mężczyzny. - wypiął dumnie pierś.
  -Niech zgadnę, po prostu chcesz sobie z nimi pogadać? - Liam uniósł jedną brew.
  -Nie? Chce pomóc swojemu przyjacielowi. - upierał się Styles.
  -Ta, jasne. - powiedział Zayn. - Ale spoko, idź. I tak się zbłaźnisz. - mulat wybuchnął śmiechem.
  -Nie wrobisz mnie. - rzekł oskarżycielskim tonem Loczek i ruszył do dziewczyn.
Odruchowo spojrzałam na tył spodni Hazzy. Nic nie było.
  -Yyy? - spojrzałam na Zayna.
Mulat uśmiechnął się złowieszczo.
  -Niech nie będzie taki pewny siebie i się trochę poprzejmuje, że może jednak mówiłem prawdę. - wyszczerzył się.
  -Mogłeś go nie straszyć! Bo jeszcze się zamknie w sobie, a ja z nim do psychologa nie będę chodzić! - zastrzegłam, na co reszta wybuchnęła śmiechem.
 Zauważyłam, że Niall z uśmiechem wyciąga rękę w moim kierunku. Ujęłam ją i podeszłam do niego.
 Spojrzałam w kierunku dziewczyn. Harry odciągał uwagę reszty, a Lou rozmawiał z szatynką.
 Co jak co, ale wyglądali razem naprawdę słodko.
                       ***
           Po skończonej grze w kręgle, stwierdziliśmy, że pójdziemy już do domu coś zjeść. Nie mogliśmy nigdzie znaleźć Lou, więc wróciliśmy bez niego.
          Właśnie przygotowywałam obiad, kiedy w drzwiach pojawił sie Tomlinson. Jeżeli szczęście miałoby przybrać ludzką formę, to była by nim skromna osoba marchewkowego.
 Uniosłam jedną brew, gdy zobaczyłam, że szatyn skacze z radości.
  -Mam się bać?
 Na twarzy Louisa pojawił się wielki banan.
  -UMÓWIŁA SIĘ ZE MNĄ! - wydarł się i zaczął tańczyć jakiś dziwny taniec.
  -Ta laska z kręgli? - zapytał Liam.
  -TAK!
  -Yyy... a ty chociaż wiesz, jak ona ma na imię? - mruknął Payne.
  -WIEM! RONNIE! - krzyczał z entuzjazmem.
Aż miło było patrzeć na jego szczęście.
  -Gratulacje. - uśmiechnęłam się.
  -Dzięki. - przytulił mnie, a gdy się od niego oderwałam, wróciłam do przyrządzania posiłku.
W tym samym czasie podszedł do mnie Niall.
  -Co, teraz ciebie wysłali z pytaniem kiedy będzie obiad? - mruknęłam mieszając makaron.
Blondyn spojrzał na mnie zdezorientowany.
  -Yyy... Nie? - odparł. - Widać, że ta dziewczyna mu się spodobała. Też sądzisz, że Lou nie da nam teraz?
  -No coś ty! Będzie tylko o niej mówił milion razy dziennie! Ale to przecież nie jest nic nadzwyczajnego! - machnęłam ręką, czym wywołałam śmiech Irlandczyka. - Ale chyba zależy ci na jego szczęściu.
  -No jasne, że tak. To przecież mój kumpel. - odparł.
  -W takim razie damy radę. - uśmiechnęłam się. - Tylko jestem ciekawa, co będzie jak wrócimy do Londynu. Raczej wątpię, by pojechała z nami, a związek na odległość nie ma szans przetrwać. - zauważyłam.
  -No nieźle. Lou umówił się z nią dopiero na pierwszą randkę, a my tu już planujemy ich przyszłość. - westchnął NIall. - A co jeśli na tym ich spotkaniu ona powie, że nie lubi marchewek? Czy to wszystko zepsuje? Bo raczej wątpię, by Lou był potem na odwyku karotkowym tylko dlatego, że Ronnie nie będą pasowały marchewki. - powiedział, czym wywołał mój śmiech.
  -Będzie dobrze. - wyszczerzyłam się. - Zawsze jest.
 
 __________
Rozdział z dedykacją dla Kingi <3 Już ty wiesz, dlaczego ;D
Przepraszam Was, że dopiero teraz, ale wcześniej nie miałam czasu, weny, a w dodatku miałam totalnego dołka... Podziękujmy mojemu tacie -,-
 Mam nadzieję, że rozdział chodź trochę się Wam podoba :) Starałam się, żeby nie był zbytnio nudny ;p
Mam też do Was prośbę ;D Jeżeli czytacie, proszę skomentujcie chodź jednym słowem. Każdy komentarz sprawia, że na mojej twarzy pojawia się wyszczerz od ucha do ucha ;D
 Dooobra, to na tyle ;D
Do nn <333


piątek, 4 maja 2012

Rozdział 25


Miesiąc po świętach minął zaskakująco szybko. Być może dlatego, że kończyło się pierwsze półrocze i wszyscy wszystko poprawiali, włącznie ze mną i Lexie. Niestety przez to całe zamieszanie, nie miałam zbyt dużo czasu dla Nialla. Jednak blondyn to rozumiał i nieraz sam motywował mnie do nauki.
Duże się zmieniło.
  Jakiś czas temu Robert wprowadził się do nas, zostawiając swoją wielką wille, w której później miał się odbyć ślub i wesele. Próbowałam namówić mamę, żebyśmy to my przeprowadzili się tam, bo przecież nasze mieszkanie nie było zbyt duże, jednak rodzicielka się nie ugięła. Twierdziła, że do czasu ceremonii mogłabym coś „przypadkowo” podpalić, co dość często mi się zdarzało.
Oczywiście mama zgodziła się na to, by Niall mi towarzyszył. Stwierdziła, że jeżeli chcę, to mogę zaprosić Lexie oraz resztę chłopaków. Gdy tylko powiedziałam o tym mojej przyjaciółce, cieszyła się jak głupi do sera… No tak… przecież teraz będzie miała pretekst, żeby kupić sobie jakąś fajna sukienkę.  
Co do naszego wyjazdu w góry, dzień wcześniej miałyśmy się spakować i pojechać do chłopaków i tam przenocować. Stwierdziliśmy, że oszczędzi nam to czasu, bo gdy tylko wstaniemy będziemy mogli ruszać
***
 Poczułam, że ktoś mnie delikatnie szturcha. Nawet nie zareagowałam, mając nadzieję, że ten ktoś odpuści i sobie w końcu pójdzie. Jednak moje nadzieje były nikłe. Osoba zaczęła mnie szturchać jeszcze bardziej.
 W odruchu desperacji otworzyłam oczy.
 Nade mną stał Louis przyglądając mi się.
  -O, nie śpisz już? – zapytał, udając zdziwionego.
  -Tia, nie śpię… I zgadując ty nie masz z tym nic wspólnego?
  -Ależ skąd! – machnął ręką.
Zaśmiałam się.
  -Bo widzisz, tylko ja, inteligentny Louis, pomyślałem o tym by wczoraj ustawić budzik. Znając życie obudzilibyśmy się koło dwunastej. A przecież dzisiaj jedziemy w góry! – wykrzyknął uradowany, budząc przy tym śpiącą obok Lexie. – O, kolejna z głowy. – uśmiechnął się.
Przewróciłam teatralnie oczami, ale już po chwili odwzajemniłam ten drobny gest.
  -Dobra, w takim razie jak idę budzić resztę. W razie jakby najpierw coś trzasnęło, a potem wleciałbym do tego pokoju zdyszany jakbym przebiegł sto mil, nie martwcie się. Pewnie Harry będzie chciał mnie zabić, za dość niemiłą pobudkę. – powiedział takim tonem, jakby to była normalka.
  -Będziemy mogły przechować cię w szafie. – zaproponowałam. – A w razie nalotu Hazzy na ten pokój, powiemy, że cię tu nie ma.
  -Och, zawsze cię lubiłem. - Louie przyłożył dłoń do piersi, po czym zniknął za drzwiami.
Zaczęłam się śmiać.
***
Po niecałych dwóch godzinach, byliśmy zwarci i gotowi do wyjazdu. Wszystkie walizki były już dawno w naszym małym busie, którego gdzieś załatwił Liam. Dzięki Bogu. Tak byśmy za nic w świecie się nie pomieścili, a teraz każdy siedział wygodnie.
Punktualnie o dziesiątej rano opuściliśmy zaśnieżone ulice Londynu, by udać się do naszego domku, do którego były niecałe trzy godziny drogi.
  ***
  -Ile jeszcze? – zapytał Liam. – Przecież powinniśmy już dawno być!
  -Jakieś pół godziny. – mruknęła zaspana Lexie.
  -Ale ty to powtarzasz już od jakiegoś czasu! – powiedział chłopak.
Wszyscy zaczęli się śmiać. Tylko nie Louis.
  -Hej, co ci? – spytałam przyjaciela.
  -Ziiimnoooo! – wydarł się.
  -Fakt, trochę mrozi…
  -Trochę? – westchnął Tomlinson, a już za sekundę znieruchomiał i zaczął mówić poważnym głosem. – Proces zamarzania smarków rozpocznie się za jeden procent, dwa procent, trzy procent…
  -Louie, wiesz co to takie małe i zielone? Pożeracz mózgu. A jak sądzisz co on u ciebie robi? No pomyśl. – zachęcił Harry. – GŁODUJE! – wydarł się na całe gardło, ale Pan Marchewka nie zwracał na niego najmniejszej uwagi.
  -Cztery procent, pięć procent…
  -Hey, ludzie, chyba dojeżdżamy! – krzyknęła uradowana Lexie. – Rozpoznaje ten domek!
Wszyscy zaczęli wyglądać przez okno.
  -Niezły jest. – powiedział Zayn.
 Zaparkowaliśmy busa na małym parkingu i wyszliśmy z niego.
  -STO PROCENT! – wydarł się Louis, zwracając tym samym uwagę przechodniów. – Ziiimnooo!
Uśmiechnęłam się pod nosem.
  -Trzymaj się, przyjacielu! Wujek Harry radzi ci tak: zepnij pośladki, nie będziesz wypuszczał ciepła! – powiedział poważnie Styles, ale widząc, że Tomlinson próbuje, zaczął się śmiać.
  -Harry! To działa! – oznajmił uradowany,  na co wszyscy wybuchneli śmiechem.
  -Dobra, ogarnijcie się. – odparłam z uśmiechem – Bo jeszcze nas nie wpuszczą.
  -Jak zarzucę swoją grzywą, to kierowniczka będzie tak oczarowana, że na pewno nas wpuści. – oświadczył Loczek z przekonaniem.
Ruszyliśmy do drzwi i zapukaliśmy. Podobno pani, która miała nam wypożyczać domek, miała już tam być.
 Bardzo się zdziwiliśmy, kiedy otworzył nam jakiś gruby facet po czterdziestce.
  -Słucham?
  -Czy zastaliśmy panią Macy Stone? – zapytała Lexie
  -To moja żona. Niestety zachorowała, więc nie mogła przyjechać. Jestem tu za nią.
  -No, Harruś, dlaczego nie zarzucasz swoją grzywą? – Tomlinson szepnął na tyle cicho, że mężczyzna z pewnością go nie słyszał. -Au!
 Wzrok wszystkich skierował się na tą dwójkę idiotów.
  -Oj, przepraszam. To była twoja noga? – Styles posłał mu promienny uśmiech, na co Karotkowy tylko zmrużył oczy jak żmija.
Ledwie co powstrzymałam śmiech.
Odwróciłam się ponownie do faceta.
  -Tak więc tu są klucze. – mężczyzna podał je nam. – Jakbyście czegoś potrzebowali, to w kuchni jest telefon stacjonarny, a obok niego leży mój numer, więc możecie dzwonić. No to ja już idę. – mruknął i wymijając nas, ruszył do swojego samochodu.
My natomiast szybko zabraliśmy nasze walizki i wpakowaliśmy się do domku, bo na dworze było cholernie zimno.
  ***
  Pokoje były nawet fajne. Dwuosobowe, ale byłam pewna, że zmieściłyby się w nich przynajmniej cztery osoby. Już na samym początku każdy podobierał się w parę z każdym. Ja byłam z Niallem, Lexie z Zaynem, a pozostała trójka, czyli Liam, Louie i Harry razem.
Popołudnie minęło nam bardzo szybko, bo musieliśmy wszystko poukładać i jakoś się ogarnąć.
  Pod wieczór, Liam zaproponował, że pójdzie po jakieś jedzenie do sklepu, który znajdował się jakieś sześćset metrów od naszego domku.
Gdy tylko ubrał na siebie trzy kurtki i obwinął się szczelnie szalikiem Lexie, wziął głęboki oddech.
  -Idę na śnieżycę! – powiedział hardo. – Jakbym nie wrócił za pół godziny, szukajcie mnie po drodze.
I wyszedł.
A potem wrócił.
Zdziwiłam się, jak przez te kilka minut, mógł zostać tak bardzo obsypany.
  -A może chciałby mnie ktoś wyręczyć? – zapytał uśmiechając się zachęcająco do każdego
  -To ty byłeś głodny! – zawołał Harry.
Payne westchnął głośno.
  -Dobra, tylko wypowiem mój testament. -  wyszukał wzrokiem mojego chłopaka. – Tobie, Niallu Horanie, zapisuje…
  -Idź już! – wydarł się Zayn.
  -No dobra, dobra. – mruknął, otwarł drzwi i już po chwili zniknął za nimi.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
  -Biedny. Czeka go czysta śmierć.
  -On? Biedny? – zapytał Niall. – Znając go, teraz narzeka na śnieżycę, a za chwilę będzie śpiewał „Poprzez białe śniegi…”.

____
No i jest 25 rozdział :) Może nie taki, jaki chciałam, żeby był, ale zawsze ;D
 Mam nadzieję, że chodź trochę Wam się podoba :)
Dooobra, nie będę Was więcej zanudzać ;p 
Paa <3333

niedziela, 29 kwietnia 2012

Rozdział 24


Skylar
Gdy święta minęły nastał czas na sylwestra, którego spędziliśmy we wspólnym gronie. No nie powiem, nawet ja jako przeciwniczka alkoholu, trochę wypiłam. Chwilę przed północą, wszyscy wyszliśmy na ogród. Chłopaki przygotowywali fajerwerki, a gdy wybiła godzina dwunasta, zaczęliśmy sobie składać życzenia, a następnie puszczać sztuczne ognie. Było naprawdę pięknie. Niebo mieniło się różnymi kolorami. Gdy skończyły nam się „zapasy” wróciliśmy do domu, by dalej świętować nowy rok.
  Jednak dobre rzeczy trwają krótko. Po świętach trzeba było wracać do tej monotonności, którą była szkoła. Niestety. Jednak cały czas pocieszałam się tym, że miało to potrwać tylko miesiąc, bo już potem zaczynały się ferie, co znowu wiązało się z naszym wyjazdem w góry. Czyli jednym słowem, zapowiadało się świetnie.
***
Pierwszą lekcją po dość długiej przerwie, była historia. I uwaga tu mamy złą wiadomość.  Tiaa, nie ma to jak dowiedzieć się o rzekomej zapowiedzianej kartkówce, w jej dniu. 
 Usiadłyśmy z Lexie w naszej stałej ławce, oczekując najgorszego, a mianowicie przyjścia nauczycielki. 
  -Dzień dobry, klaso! – krzyknęła już na korytarzu.
Wszyscy wstali.
Jeżeli można było być uzależnionym od szkoły, to z pewnością ona była. Potrafiła zrobić kartkówkę, spiąć tyłek i już na następnej lekcji ją oddać, byle tylko mogła zrobić kolejną. Cudnie, nieprawdaż? 
 Klasa monotonnie odpowiedziała ciche „Dzień dobry”, po czym ponownie usiadła w swoich ławkach. 
  -Pamiętamy o dzisiejszej wrednej kartkóweczce? – zapytała przesłodzonym głosem tak, jakby sprawiało jej to radość, że z pewnością nikt nie pamiętał.
Rozdała kartki na stołach.
Jedyne słowa, które cisnęły mi się na usta, gdy to zobaczyłam, to: CO TO DO JASNEJ CHOLERY JEST?!
Powiem tak, trudne, to z pewnością za lekkie określenie dla tamtych pytań. 
 Psorka przez chwilę patrzyła, czy nikt nie próbuje ściągać, ale już po chwili odpuściła, zajmując się przepisywaniem jakiegoś schematu na tablicę.
  -Teraz albo nigdy. – szepnęłam do Lexie. 
Na twarzy dziewczyny pojawił się delikatny uśmiech, kiedy otwarła całą książkę i zaczęła z niej wszystko spisywać. Ja cały czas patrzyłam, czy nauczycielka się nie odwraca. Jednak chyba nie miała na to najmniejszej ochoty.
Gdy blondynka wszystko spisała, żeby nie ryzykować uwagi za pomoce dydaktyczne, zamiast z książki, zaczęłam od niej ściągać, co nie było takie trudne, bo moja przyjaciółka podsunęła mi kartkę pod sam nos. 
 Po zakończonej „misji”, odetchnęłam głęboko. 
Spojrzałam na Lexie. 
Wpatrywała się w jakiś niewidzialny punkt, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Mimo woli też się uśmiechnęłam.
***
  -Niezła akcja. – powiedziałam do niej, gdy tylko opuściłyśmy salę. – Jak sądzisz będzie piąteczka?
  -Jeszcze pytasz? Spisałam wszystko idealnie, słowo w słowo. – zaśmiała się. – Czy mi się zdaję, czy teraz nasz ukochany angielski? – zapytała poruszając brwiami.
  -Nie mylisz się. – wyszczerzyłam zęby.
Angielski, jedyna lekcja, na której można robić co się chce, a nauczycielka ma to wszystko w nosie. Jedyne co ją interesuje, to te jej kolorowe pisemka, które cały czas czyta. Żebyście mieli wizualne wyobrażenie tego co się tam dzieje, to powiem tyle. Gdyby psorka wpisywałaby uwagi, to brzmiałyby one następująco: „David rzuca kaktusem” albo „Jasmine odpala traktor na lekcji”. 
 Połowa angielskiego minęła dość szybko. Głównie omawiałyśmy nasz wyjazd w góry. Wpłaciliśmy już pieniądze, więc mieliśmy wszystko zaklepane. 
 Nagle Mark, siedzący pod oknem, wydarł się:
  -Wychowawczyni idzie! Właśnie wysiada z samochodu!
W klasie zrobiło się ogólne zamieszanie, nawet większe niż te, które panuje zazwyczaj. Pewnie zastanawiacie się dlaczego? Otóż nasza wychowawczyni jest dość… cóż… wredna… Co ja gadam?! To jest przecież sto procent czystego zła! Potrafiła wrzeszczeć na nas przez trzy godziny lekcyjne.
  -Idzie tu! Zaraz będzie przy moim oknie! 
Wszyscy zaczęli się rozglądać z przerażeniem, jakby sądzili, że nauczycielka może się przeteleportować i pojawić się tu lada moment.
  -Mark, dlaczego tu jest taki hałas? – usłyszałam jej głos.
 Chłopak zrobił się blady.
  -Zamknąć wszystkie okna i pouszczelniać drzwi! Nie sądzę, że damy radę się długo bronić, w końcu dostanie się do szkoły głównymi drzwiami, ale chociaż spróbujmy! – krzyknął.
 Ta, oto nasza przeciętna lekcja angielskiego.
***
Po skończonych lekcjach udałyśmy się do domu. Dziś nie widziałam się z Niallem, bo chłopak zaczynał lekcje dopiero godzinę po skończeniu moich. Jednak obiecał, że gdy tylko będzie miał wszystko z głowy, wpadnie do mnie.
  Usłyszałam szczęk otwieranych drzwi. Zeszłam na dół, żeby sprawdzić kto to, chociaż na sto procent byłam pewna, że to mama.
Nie myliłam się.
 Rodzicielka usiadła na krześle w kuchni.
  -Jak tam w pracy? – zapytałam.
  -Nic mi nie mów. Szef był znowu w złym humorze, więc oberwało się wszystkim pracownikom. – mruknęła. – Nie masz nic przeciwko temu, żeby Robert dzisiaj wpadł na obiad? 
  -Jasne, że nie. – uśmiechnęłam się.
Facet mamy ostatnio bywał u nas coraz częściej. I powiem szczerze, polubiłam go. Nie był nadętym gburem, jak to sobie go wyobrażałam, ale wyluzowanym gościem, który naprawdę kochał moją mamę.
 Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi.
  -Otworzę. – powiedziałam.
Na zewnątrz stał Niall, uśmiechając się słodko.
  -Cześć skarbie. – pocałował mnie na powitanie, po czym wszedł do domu.
  -To my idziemy na górę. – poinformowałam moją mamę, która tylko kiwnęła głową.
Ruszyliśmy po schodach do mojego pokoju.
 Zamknęłam za sobą drzwi, po czym wraz z moim chłopakiem usiadłam na łóżku.
  -Co się stało twojej mamie? – zapytał Niall.
Spojrzałam na niego zdezorientowana.
  -Yy.. Nie.. A dlaczego?
  -Bo gdy wszedłem, była strasznie smutna. – powiedział.
  -To przez pracę… Ostatnio ciągle szef ma do niej jakieś pretensje. – mruknęłam.
Irlandczyk pokiwał głową.
  -A co z tym ślubem? Macie już wstępną datę? 
  -Chyba coś w połowie maja. – odparłam. – A dlaczego pytasz?
Blondyn się uśmiechnął.
  -No bo wiesz, jak nie będziesz miała z kim iść, to mógłbym iść z tobą. – poruszył brwiami.
  -No jasne. Przecież jesteś moim chłopakiem. – wyszczerzyłam się. – Ale musze cię ostrzec. Moja rodzina jest strasznie żenująca. Nie zdziwiłabym się, gdyby moja babcia w połowie wesela wyjęła sztuczną szczękę i zostawiła na talerzu. – wzdrygnęłam się na wspomnienie imienin wujka.
Blondyn zaczął się śmiać.
  -Jesteś pewny, że chcesz tam iść? – zapytałam. – Wiesz, jeszcze możesz się wycofać. 
  -Zniosę wszystko. – odparł. – Gdybyś mieszkała z czterema facetami, też byś się uodporniła.
Wybuchnęłam śmiechem.
  -Aż tak źle?
  -Czasami… - wyszczerzył się. – Ale gdyby nie ta czwórka idiotów, nigdy nie poznałbym ciebie. 
Widząc moje zdezorientowanie, zaczął tłumaczyć.
  -Na końcu wakacji Zayn i Harry urządzili imprezę. Ktoś zgłosił, że jest za głośno i przyjechała policja. Kazała się uciszyć, co w każdym razie nie poskutkowało, bo już po pół godziny ponownie zawitali w naszych skromnych progach. Postawili ultimatum. Powiedzieli, że nie dostaniemy grzywny, jeżeli będziemy uczyć w twoim liceum. Harry, Louis i Liam się zgodzili. Tylko ja i Zayn nie byliśmy do tego przekonani. Sądziliśmy, że już lepiej zapłacić tą kasę i mieć święty spokój. Jednak zostaliśmy przegłosowani, więc nie mieliśmy wyboru. – wzruszył ramionami. – A resztę już chyba znasz. – uśmiechnął się.
  -Czyli powinnam być im wdzięczna? – zapytałam. – Bo bez ich pomocy i ja nie spotkałabym ciebie, co byłoby największym błędem mojego życia. 
Na twarzy chłopaka zamajaczył uśmiech.
 Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, ale już po sekundzie nasze usta złączyły się w pocałunku.
______
Tak, wiem. Słaby. Zresztą jak zwykle ;< Ostatnio mam wrażenie, a raczej wiem, że ten blog, to totalne dno ;/ Gdy czytam te innych osób, to stwierdzam, że mój wymięka na przedbiegach. Zastanawiam się nad odejściem od pisania, bo po co to robić, skoro wcale mi to nie wychodzi?