Skylar
Gdy święta minęły nastał czas na sylwestra, którego spędziliśmy we wspólnym gronie. No nie powiem, nawet ja jako przeciwniczka alkoholu, trochę wypiłam. Chwilę przed północą, wszyscy wyszliśmy na ogród. Chłopaki przygotowywali fajerwerki, a gdy wybiła godzina dwunasta, zaczęliśmy sobie składać życzenia, a następnie puszczać sztuczne ognie. Było naprawdę pięknie. Niebo mieniło się różnymi kolorami. Gdy skończyły nam się „zapasy” wróciliśmy do domu, by dalej świętować nowy rok.
Jednak dobre rzeczy trwają krótko. Po świętach trzeba było wracać do tej monotonności, którą była szkoła. Niestety. Jednak cały czas pocieszałam się tym, że miało to potrwać tylko miesiąc, bo już potem zaczynały się ferie, co znowu wiązało się z naszym wyjazdem w góry. Czyli jednym słowem, zapowiadało się świetnie.
***
Pierwszą lekcją po dość długiej przerwie, była historia. I uwaga tu mamy złą wiadomość. Tiaa, nie ma to jak dowiedzieć się o rzekomej zapowiedzianej kartkówce, w jej dniu.
Usiadłyśmy z Lexie w naszej stałej ławce, oczekując najgorszego, a mianowicie przyjścia nauczycielki.
-Dzień dobry, klaso! – krzyknęła już na korytarzu.
Wszyscy wstali.
Jeżeli można było być uzależnionym od szkoły, to z pewnością ona była. Potrafiła zrobić kartkówkę, spiąć tyłek i już na następnej lekcji ją oddać, byle tylko mogła zrobić kolejną. Cudnie, nieprawdaż?
Klasa monotonnie odpowiedziała ciche „Dzień dobry”, po czym ponownie usiadła w swoich ławkach.
-Pamiętamy o dzisiejszej wrednej kartkóweczce? – zapytała przesłodzonym głosem tak, jakby sprawiało jej to radość, że z pewnością nikt nie pamiętał.
Rozdała kartki na stołach.
Jedyne słowa, które cisnęły mi się na usta, gdy to zobaczyłam, to: CO TO DO JASNEJ CHOLERY JEST?!
Powiem tak, trudne, to z pewnością za lekkie określenie dla tamtych pytań.
Psorka przez chwilę patrzyła, czy nikt nie próbuje ściągać, ale już po chwili odpuściła, zajmując się przepisywaniem jakiegoś schematu na tablicę.
-Teraz albo nigdy. – szepnęłam do Lexie.
Na twarzy dziewczyny pojawił się delikatny uśmiech, kiedy otwarła całą książkę i zaczęła z niej wszystko spisywać. Ja cały czas patrzyłam, czy nauczycielka się nie odwraca. Jednak chyba nie miała na to najmniejszej ochoty.
Gdy blondynka wszystko spisała, żeby nie ryzykować uwagi za pomoce dydaktyczne, zamiast z książki, zaczęłam od niej ściągać, co nie było takie trudne, bo moja przyjaciółka podsunęła mi kartkę pod sam nos.
Po zakończonej „misji”, odetchnęłam głęboko.
Spojrzałam na Lexie.
Wpatrywała się w jakiś niewidzialny punkt, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Mimo woli też się uśmiechnęłam.
***
-Niezła akcja. – powiedziałam do niej, gdy tylko opuściłyśmy salę. – Jak sądzisz będzie piąteczka?
-Jeszcze pytasz? Spisałam wszystko idealnie, słowo w słowo. – zaśmiała się. – Czy mi się zdaję, czy teraz nasz ukochany angielski? – zapytała poruszając brwiami.
-Nie mylisz się. – wyszczerzyłam zęby.
Angielski, jedyna lekcja, na której można robić co się chce, a nauczycielka ma to wszystko w nosie. Jedyne co ją interesuje, to te jej kolorowe pisemka, które cały czas czyta. Żebyście mieli wizualne wyobrażenie tego co się tam dzieje, to powiem tyle. Gdyby psorka wpisywałaby uwagi, to brzmiałyby one następująco: „David rzuca kaktusem” albo „Jasmine odpala traktor na lekcji”.
Połowa angielskiego minęła dość szybko. Głównie omawiałyśmy nasz wyjazd w góry. Wpłaciliśmy już pieniądze, więc mieliśmy wszystko zaklepane.
Nagle Mark, siedzący pod oknem, wydarł się:
-Wychowawczyni idzie! Właśnie wysiada z samochodu!
W klasie zrobiło się ogólne zamieszanie, nawet większe niż te, które panuje zazwyczaj. Pewnie zastanawiacie się dlaczego? Otóż nasza wychowawczyni jest dość… cóż… wredna… Co ja gadam?! To jest przecież sto procent czystego zła! Potrafiła wrzeszczeć na nas przez trzy godziny lekcyjne.
-Idzie tu! Zaraz będzie przy moim oknie!
Wszyscy zaczęli się rozglądać z przerażeniem, jakby sądzili, że nauczycielka może się przeteleportować i pojawić się tu lada moment.
-Mark, dlaczego tu jest taki hałas? – usłyszałam jej głos.
Chłopak zrobił się blady.
-Zamknąć wszystkie okna i pouszczelniać drzwi! Nie sądzę, że damy radę się długo bronić, w końcu dostanie się do szkoły głównymi drzwiami, ale chociaż spróbujmy! – krzyknął.
Ta, oto nasza przeciętna lekcja angielskiego.
***
Po skończonych lekcjach udałyśmy się do domu. Dziś nie widziałam się z Niallem, bo chłopak zaczynał lekcje dopiero godzinę po skończeniu moich. Jednak obiecał, że gdy tylko będzie miał wszystko z głowy, wpadnie do mnie.
Usłyszałam szczęk otwieranych drzwi. Zeszłam na dół, żeby sprawdzić kto to, chociaż na sto procent byłam pewna, że to mama.
Nie myliłam się.
Rodzicielka usiadła na krześle w kuchni.
-Jak tam w pracy? – zapytałam.
-Nic mi nie mów. Szef był znowu w złym humorze, więc oberwało się wszystkim pracownikom. – mruknęła. – Nie masz nic przeciwko temu, żeby Robert dzisiaj wpadł na obiad?
-Jasne, że nie. – uśmiechnęłam się.
Facet mamy ostatnio bywał u nas coraz częściej. I powiem szczerze, polubiłam go. Nie był nadętym gburem, jak to sobie go wyobrażałam, ale wyluzowanym gościem, który naprawdę kochał moją mamę.
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Otworzę. – powiedziałam.
Na zewnątrz stał Niall, uśmiechając się słodko.
-Cześć skarbie. – pocałował mnie na powitanie, po czym wszedł do domu.
-To my idziemy na górę. – poinformowałam moją mamę, która tylko kiwnęła głową.
Ruszyliśmy po schodach do mojego pokoju.
Zamknęłam za sobą drzwi, po czym wraz z moim chłopakiem usiadłam na łóżku.
-Co się stało twojej mamie? – zapytał Niall.
Spojrzałam na niego zdezorientowana.
-Yy.. Nie.. A dlaczego?
-Bo gdy wszedłem, była strasznie smutna. – powiedział.
-To przez pracę… Ostatnio ciągle szef ma do niej jakieś pretensje. – mruknęłam.
Irlandczyk pokiwał głową.
-A co z tym ślubem? Macie już wstępną datę?
-Chyba coś w połowie maja. – odparłam. – A dlaczego pytasz?
Blondyn się uśmiechnął.
-No bo wiesz, jak nie będziesz miała z kim iść, to mógłbym iść z tobą. – poruszył brwiami.
-No jasne. Przecież jesteś moim chłopakiem. – wyszczerzyłam się. – Ale musze cię ostrzec. Moja rodzina jest strasznie żenująca. Nie zdziwiłabym się, gdyby moja babcia w połowie wesela wyjęła sztuczną szczękę i zostawiła na talerzu. – wzdrygnęłam się na wspomnienie imienin wujka.
Blondyn zaczął się śmiać.
-Jesteś pewny, że chcesz tam iść? – zapytałam. – Wiesz, jeszcze możesz się wycofać.
-Zniosę wszystko. – odparł. – Gdybyś mieszkała z czterema facetami, też byś się uodporniła.
Wybuchnęłam śmiechem.
-Aż tak źle?
-Czasami… - wyszczerzył się. – Ale gdyby nie ta czwórka idiotów, nigdy nie poznałbym ciebie.
Widząc moje zdezorientowanie, zaczął tłumaczyć.
-Na końcu wakacji Zayn i Harry urządzili imprezę. Ktoś zgłosił, że jest za głośno i przyjechała policja. Kazała się uciszyć, co w każdym razie nie poskutkowało, bo już po pół godziny ponownie zawitali w naszych skromnych progach. Postawili ultimatum. Powiedzieli, że nie dostaniemy grzywny, jeżeli będziemy uczyć w twoim liceum. Harry, Louis i Liam się zgodzili. Tylko ja i Zayn nie byliśmy do tego przekonani. Sądziliśmy, że już lepiej zapłacić tą kasę i mieć święty spokój. Jednak zostaliśmy przegłosowani, więc nie mieliśmy wyboru. – wzruszył ramionami. – A resztę już chyba znasz. – uśmiechnął się.
-Czyli powinnam być im wdzięczna? – zapytałam. – Bo bez ich pomocy i ja nie spotkałabym ciebie, co byłoby największym błędem mojego życia.
Na twarzy chłopaka zamajaczył uśmiech.
Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, ale już po sekundzie nasze usta złączyły się w pocałunku.
______
Tak, wiem. Słaby. Zresztą jak zwykle ;< Ostatnio mam wrażenie, a raczej wiem, że ten blog, to totalne dno ;/ Gdy czytam te innych osób, to stwierdzam, że mój wymięka na przedbiegach. Zastanawiam się nad odejściem od pisania, bo po co to robić, skoro wcale mi to nie wychodzi?